Im bliżej końca trasy, tym robi się ciekawiej! Przedostatni tegoroczny koncert Bon Jovi przyniósł kilka niespodzianek i ewidentną poprawę formy Jona.
O ile bowiem podczas poprzedniego wtorkowego występu w Adelaide lider zespołu wydawał się wyraźnie osłabiony, to według zgodnych opinii obserwatorów wczorajszego wieczoru w Brisbane energii mu już nie brakowało. Widać to zresztą wyraźnie na nagraniach – Jon był znacznie bardziej aktywny na scenie, niż kilka dni temu, miał znacznie lepszy humor i wyraźnie cieszył się koncertem, przedłużając poszczególne utwory (taki “Bad Medicine” trwał grubo ponad 10 minut!). Miejmy nadzieję, że ta tendencja wzrostowa utrzyma się do trasy po Europie!
Fanów, którzy mieli okazję uczestniczyć w tym show, na pewno ucieszyło pojawienie się w setliście dwóch dawno nie granych piosenek. O ile jednak utwór “Have A Nice Day” można uznać za umiarkowaną niespodziankę (zagrany został wprawdzie pierwszy raz od kwietnia, ale w sumie 11 raz w tym roku), to już prawdziwą bombą okazał się “Last Man Standing” – kawałek nieobecny na koncertach Bon Jovi od października 2013 roku!
Ciekawe, czy na ostatnim tegorocznym koncercie, który odbędzie się już jutro w Sydney, zespół zaprezentuje jakiś równie niespodziewany numer?
Warto jeszcze oddać na chwilę głos naocznemu świadkowi wczorajszego występu – naszemu forumowiczowi eNZu:
Poniżej obejrzeć możecie kilka fragmentów występu:
Photos: Stefania Cheli, Deedee Koscelansky (Facebook)
Mateusz Sakson
Może Ci się również spodobać...
3
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Witam
Ciężko jest mi się zgodzić z tytułem Świetny występ w Brisbane. Byłem. Widziałem. Słyszałem.
Fakt – była energia na scenie, dobry nastrój interakcja z publicznością jednak zawiodło to co powinno funckjonować przede wszystkim… śpiew. Głos Jona tragedia (tak rozkręcił się z czasem, ale nadal poziom słabiutki). Do tego wiele utworów bardzo zniekształconych (nie na zasadzie innej aranżacji tylko specjalnie zwolnione pod możliwości wokalu). Bad of Roses to czysta profanacja. Lepiej jakby w ogóle nie śpiewał. Do tego po prostu nie trafiał w tempo za resztą zespołu, a raz lub dwa (brak 100% pewności) chyba pomylił słowa.
Ogólne wrażenia pozytywne. Bilety do Warszawy jednak nie pójdą na odsprzedaż (o czym myślałem w połowie koncertu w Brisbane). Setlista naprawdę fajna. Sporo energii. Do tego Livin na bisie zaśpiewany z prawie całym stadionem (kompletu nie było)-mega.
Pozdrawiam
A widzisz. Za każdym razem pisząc te podsumowania muszę bazować tak naprawdę na nagraniach z YT i opiniach ludzi, którzy byli obecni – a tyle opinii, ilu było widzów 😉 Po Adelaide było sporo narzekań (zresztą, obiektywnie, było słychać, że Jonowi trochę siadł głos pod koniec…), opisałem te wrażenia w artykule – to zarzucono mi, że sieję defetyzm. W Brisbane było lepiej, opinie dochodziły raczej pozytywne (patrz – ta wklejona wyżej, od naszego forumowicza!), a zatem i tytuł był inny (który zresztą nie odnosi się tylko i wyłącznie do występu samego Jona, ale i reszty zespołu, czy setlisty – ten “Last Man Standing” to było COŚ). Ale dzięki za komentarz – przynajmniej raz uwagi są konstruktywne 😉
Cześć
Również nie chciałem siać defetyzmu. Cały koncert to wielkie show, mega energia, ogromna dawka emocji. Dodatkowo support Birds of Tokyo fajnie dał radę.
Jednak gdzieś zawsze pozostaje nuta niedosytu. Z jednej strony wiadomo, że głos już nie ten co kiedyś, z drugiej zawsze pozostaje nadzieja, że tym razem będzie dobrze.
Czytając posty na drycounty.com wygląda, że Brisbane i tak było lepsze niż Melbourne czy Adelaide, a Sydney lepsze niż Brisbane zatem tendencja zwyżkowa. Oby, aż do koncertu w Warszawie 🙂 czego sobie i wszystkim fanom życzę.
Pozdrawiam