„Nie lubię masowych imprez”. Tak, tak, to było przewodnie hasło tego zlotu. Ten, kto to powiedział niech się wstydzi! Oczywiście tyczy się ono głównie rockoteki, na której z początku mieliśmy się spotkać. Niestety nie wszyscy zdołali się zmobilizować. Alternatywą dla piątkowej rockoteki było spotkanie, które odbyło się na drugi dzień, na które zresztą przybyło więcej osób…
Zlot oficjalnie miał się rozpocząć o godzinie 13:00. Ja przybyłem o godz. 10:15, gdzie na peronie czekali na mnie już Sdms i ZB. Po drodze do domu ZB padła idea napicia się wódki i piwa by umilić sobie czas oczekiwania. Upodliliśmy się. Gdy wszystko było już kupione, usiedliśmy wygodnie przy stole, włączyliśmy koncert z Londynu na DVD i wznosiliśmy toasty. Pomysły na toasty były naprawdę różne. Jestem pewien, że każdy z nas pił za co innego, chociaż było słychać inne głosy. Tutaj niestety nie mogę powiedzieć za co piłem, ponieważ mogłoby to obrazić pewne osoby. Czas u Zibiego w domu sponsorował LECH i WYBOROWA oraz obiadek.
Powoli dochodziła godzina 13. Dostałem telefon od Adriana, iż jest już w Katowicach. Trzeba było wyruszyć w drogę, do źródła. Gdy dotarliśmy na miejsce, spotkaliśmy osobnika, który nie lubi masowych imprez (pozdrawiam Ricky) oraz Adriana. Udaliśmy się do źródła, trochę poflirtowaliśmy z panią barman, po czym puściła nam (aż?) dwie płyty BJ, Have A Nice Day oraz New Jersey. Także trunki zaczęły się lać. Spędzaliśmy miło czas i przyszła Kaśka na… herbatkę. Chwilę później postanowiliśmy sprawdzić swoje siły na stole bilardowym. Wyników owych konfrontacji nie będę ujawniał. Minęło połowę zlotu, przybył Lordi w garniaku. Postanowił podzielić się z nami swoim zamiłowaniem do wiśniówki, której zresztą nie napiłem się. Czas mijał, zlot powoli dobiegał końca. Nadeszła godzina, kiedy to zebraliśmy się i wyszliśmy ze źródła. Niespodziewanie zlot przedłużył się i skończył w domu u ZB i zaczęły się szkody fizyczne i materialne.
Podczas drogi do domu ZB wydarzyła się bardzo dziwna sytuacja. Czemu nikt z Was obecnych nie miał wtedy kamery? Kaśka niespodziewanie wskoczyła mi na plecy, a ja będąc w stanie lekkiego upojenia pobiegłem przed siebie. Niespodziewanie nogi zaplątały mi się i zaliczyliśmy oboje upadek. Wsiedliśmy do tramwaju/autobusu (powiedzcie mi, bo nie pamiętam) i pojechaliśmy do domu ZB. Na miejscu dopiero się działo. ZB i Lordi pili wódkę w niesamowitym tempie, co zresztą skończyło się w ich przypadku źle. Podczas tej libacji nieoczekiwanie, podczas bliższego zbliżenia między tymi dwoma przypadkami, spadł obraz ze ściany, a także stłukło się szkło. Niestety wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet ja nie pamiętam szczegółów.
Na drugi dzień wszyscy obudziliśmy się skacowani. To była zła strona. Dobra stroną był fakt, iż ZB włączył znów na DVD koncert, ale tym razem z Zurychu. Obejrzeliśmy go do końca, po czym rozeszliśmy się wszyscy, każdy w swoją stronę. Wrażenia? Nie żałuję, że przyjechałem. Podsumowanie? Wreszcie to był zlot! Żałujcie ignoranci!