Poniżej będziecie mogli przeczytać całą prawdę o zlocie w Lublińcu z dnia 31.12.2005 na 01.01.2006. Tak pikantnych szczegółów nie znajdziecie nigdzie indziej, bo jest to opis bez cenzury. Dlatego osoby o wrażliwych nerwach proszone są o odpuszczenie sobie tego tekstu. Było ciekawie i to wszystko postarałem się opisać. Już sam pomysł opisania całej prawdy nie spodobał się niektórym z osób uczestniczących w tym zlocie, ale demokratycznie zostali oni przegłosowani. Za NIE byli… a zresztą, nie będę mówił, kto, bo sami powinniście się domyśleć czytając poniższy tekst.
O zlocie było wiadomo już dosyć dawno, a więc przypuszczaliśmy, że pojawi się spora grupka osób. Jeszcze przed wyjazdem dostałem telefon od naszego organizatora Rickiego, który chciał się upewnić czy przyjadę. Oczywiście, jak to ja – musiałem powiedzieć, że nie pojadę 😉 Dlatego też, gdy przybyłem punktualnie na zbiórkę Ricky trochę się zdziwił. Gdy cała umówiona grupka (ja – Adrian, Beerdrinker, Ratt, 99-in-the-shade i Ricky) była już w komplecie, trzeba było iść kupić bilety. Jak zwykle kilka minut musieliśmy się naczekać w sporej kolejce. W międzyczasie Beeru, czyli Beerdrinker nie mógł się doczekać, kiedy pójdzie w końcu po piwa. Kiedy staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami biletów, poszliśmy do sklepu z alkoholem. Tam oczywiście Ratt i Beeru wykupili całą półkę z piwami (no może trochę przesadziłem :D). Jako, iż po piwa poszliśmy na miasto, musieliśmy się potem śpieszyć, aby zdążyć na pociąg. Jak zawsze jednak, można liczyć na PKP – nasz wehikuł się spóźnił. Oczekując na nasz pociąg, przez pomyłkę niemal wsiedliśmy do innego. Dobrze, że Beerdrinker nie poszedł do ubikacji, bo by sobie gdzieś pojechał. Po wyjściu z pociągu problem Beera się jednak nie skończył, więc musiał coś wymyślić. Długo nie myślał – po prostu zszedł na tory, wyciągnął „edka” i wypróżnił to co go uwierało 😉 Udało mi się szybko wyciągnąć aparat i zrobić mu zdjęcie, dlatego sami możecie sprawdzić, że nie kłamię. Oczywiście takich ludzi jak Beeru Policja nie jest w stanie zauważyć, tak więc uszło mu to na sucho (miał na dodatek sporą publikę gapiów). W międzyczasie przybył do nas sdms. Trochę nas tym zaskoczył, ponieważ miał się dosiąść dopiero w Tarnowskich Górach. Czekając na pociąg usłyszeliśmy jakiś komunikat. Jako, iż nie ma w Katowicach porządnego nagłośnienia, nie wiadomo było do końca o co chodzi. Tak więc rozdzieliliśmy się na dwie grupy. Pierwsza – która pobiegła na sąsiedni peron i druga – która została twardo czekając na pociąg na właściwym peronie. W Polsce jest tak, iż nic nie jest tak jak powinno być, więc druga grupa po chwili musiała biec na sąsiedni peron. Mało brakowało, a pozbijalibyśmy się na śliskich schodach, ale udało się nam dotrzeć.
Zacznijmy drugą część historii. Po rozgoszczeniu się na twardych, ale za to podgrzewanych siedzeniach zaczęliśmy konwersacje. Oczywiście rozmowy były długie i ciekawe. Zdaniem, które na pewno zapamiętamy jest sentencja „Bon Jovi nigdy nie chodził w glanach” powtarzane kilkakrotnie przez Beera w najmniej oczekiwanych momentach. W trakcie rozmów Beerowi zachciało się palić, więc zapalił papierosa, za co dostał sowity „opieprz” od pewnej rodzinki z małym dzieckiem. Po pewnym czasie zniknął nam z przedziału Lordi i Beeru, którzy dosyć długo gościli w pustym przedziale obok (co papierosy robią z ludźmi). W pewnym momencie poszedłem do Lordiego i Beera. Po pewnej chwili doszedł do przedziału pewien starszy Pan. Oczywiście nałogowiec Beeru musiał spytać się Pana, czy ma papierosa. Nasz nieoczekiwany towarzysz podróży spytał Beera, czy jest „wujkiem” i doszło do długiej dyskusji, której powiem szczerze nie chce mi się opisywać. W skrócie: mówiono o szkole (Pan okazał się Dyrektorem Szkoły, która mieści się gdzieś pod Radzionkowem). Rozmowa była owocna, ponieważ Beeru dostał od gościa resztę paczki papierosów i kilka fajek z nowej paczki. Niestety Pan musiał opuścić nasz przedział. Beeru postanowił więc zaprosić do naszego przedziału nowego gościa. Zakonnicę. Niestety, nie chciała do nas dołączyć, bardzo grzecznie odmawiając. Po pewnym czasie dołączyła do nas reszta ekipy. W tym momencie ujawniło się prawdziwe oblicze Lordiego, który ukradł kurtkę Natchnionemu Poecie (taką ksywkę mu nadano). Oczywiście, Lordi tłumaczył się, iż myślał, że to kurtka sdmsa (a co miał mówić 😉 ). Pod presja otoczenia oddał jednak kurtkę. Reszta drogi zleciała nam na piciu piwa (piliśmy za różne zespoły, ale głównie za Bon Jovi i Kiss), na rozmowie i na śpiewaniu. Gdy już się zbieraliśmy do wyjścia okazało się, że któraś z puszek się rozwaliła. Trzeba było ją znaleźć. Szukałem razem z Beerem, ale nie zauważyłbym, że to ta, którą trzymam w ręce. Niezastąpiony Beeru udowodnił mi jednak, że to ta. Powiedział, że to ta, ponieważ „daje po oczach”. Chodzi o to, że jak obracałem puszkę trochę piwa wytrysnęło mu na twarz (mój błąd :D). Pociąg stanął na stacji i wysiedliśmy.
Na stacji spotkaliśmy się oczywiście z Kasiunią, której nie bardzo spodobał się fakt, iż Beerdrinker wypił trochę piw. Po drodze Beeru się trochę kiwał, ale zwalał winę na swoje piękne, aczkolwiek śliskie kowbojki. Idąc do sklepu kilkakrotnie Ratt i Beeru wywalili się na śniegu (chyba to lubią). Raz na zamówienie Kasiuni Beer skoczył plackiem na śnieg. Utworzyliśmy również całą dyskografię Bon Jovi na śniegu. Kiedy wreszcie doszliśmy do sklepu część osób weszła, a część została przed drzwiami. Osoby, które zostały znęcały się nad biednym pieskiem przywiązanym do rurki. Najbardziej brutalny był Ricky, który lepiej szczekał od psa (serio :D). Druga grupka kupowała w sklepie batoniki, chrupki i piwa 😀 W pewnym momencie Rattie i Beeru wybiegli ze sklepu, jakby się paliło. Zanim ktokolwiek zdążył o coś spytać, spod kurtki Ratta wysunęły się dwie zgrzewki Harnasiów, które trzeba było ukryć przed Kasią. Reklamówka z butami Rickiego i plecak Beera okazały się wystarczającą kryjówką 😉 Po ponownej zbiórce uzgodniono, iż Lordi i Beerdrinker idą z powrotem na stacje po Rokitę, a reszta idzie do domu Kasi.
W oczekiwaniu na przyjście Lordiego i reszty ekipy Ratt nie mógł się doczekać momentu, kiedy będzie mógł otworzyć pierwsze piwo. Zbawienie przyszło po chwili, gdyż do Rattiego zadzwoniła Kasiunia (która wyszła, by przechwycić zmierzających do jej domu Rokitę, Lordiego i resztę paczki) z pytaniem, czy przyszli już Rokita. Wtedy właśnie wykorzystał swoją szansę i zapytał, czy może się napić. Oczywiście Kasia pozwoliła, tym samym uszczęśliwiając naszego Szczura. Impreza rozkręcała się powoli. Słuchaliśmy muzyki, piliśmy piwo i wznosiliśmy toasty. Gdy przyszła reszta ekipy, tempo imprezy zaczęło się zwiększać. W międzyczasie doszła dwójka znajomych Kasi – Marta i Łukasz, którzy się szybko zaaklimatyzowali. Wraz z postępem czasu zawiązały się nawet bliższe znajomości 😉
Balanga trwała na dobre. Rozpoczęła się zabawa balonikami, które niestety szybko zniszczył Beerdrinker, mimo, iż Ratt starał się chociaż jednego uratować. Później porobiliśmy sobie zdjęcia, piliśmy, śpiewaliśmy, słuchaliśmy muzyki, rozmawialiśmy. W międzyczasie Beeru (znów!), Lordi i Kasiunia poskakali sobie na śnieg. W końcu zbliżała się północ. Już wcześniej umówiliśmy się, że o o północy puścimy piosenkę „One Wild Night” Bon Jovi i tak też uczyniliśmy. Włączyliśmy piosenkę i wyszliśmy na dwór świętować nowy rok. Oczywiście polał się szampan, puszczano petardy (my nie). Wpadliśmy także na pomysł, aby iść do lasu. Tak też zrobiliśmy (został tylko Beerdrinker, który był bez skarpetek). W lesie trochę się porzucaliśmy kulkami ze śniegu. Gdy doszliśmy do cmentarza (mogiły żołnierzy, chyba z II Wojny Światowej), postanowiliśmy wracać. Powrót odbywał się w kilku grupach. Niektórzy przed powrotem poszli do lasu, niektórzy na cmentarz, niektórzy prosto do domu, a niektórzy do … szpitala psychiatrycznego. Oczywiście przez pomyłkę. Gdy z Kasią wróciliśmy do domu zauważyliśmy, że nie ma Beera, ale są jego buty. Po chwilowym strachu odnaleźliśmy go w pokoju brata Kasi. Grali tam razem na gitarce. Trochę z Beerem, Rattem (dołączył po chwili) i bratem Kasi pograliśmy sobie na elektryku i akustyku (Dylan, Dżem, Skid Row, Bon Jovi) i zeszliśmy z powrotem na dół. Na dole nadszedł czas, abym coś zagrał na akustycznej gitarze (w końcu obiecałem). Początkowo poszło słabo (z grą i śpiewem), ale drugie wykonanie „I’ll Be There For You” wyszło naprawdę bardzo dobrze. Czas szybko mijał więc trzeba było iść spać. Ja poszedłem spać do pokoju wraz z Martą, Kasią, Łukaszem i… chrapiącym Beerem. Beeru dawał naprawdę śmieszny popis, dlatego wszyscy usnęli dopiero po półgodzinnej męczarni. Tak samo było na dole, gdzie spała reszta (oprócz Rokity i Lordiego, którzy spali w kuchni). Z tym, że tam gwiazdorem był Ratt. Miał on jednak pecha, że nie trafił do naszego pokoju. Czemu? Powiem wam, że koło jego łóżka znalazłem kilka butelek, miśków itp., którymi podobno podczas snu rzucano w Szczura, aby nie chrapał. Nie dość tego – słyszałem nawet o duszeniu go łóżkiem!
Rano, kiedy wszyscy już wstali, trzeba było coś zjeść i pakować się. Mało brakowało, aby nasz posiłek zakończył się tragicznie, po tym jak uszczęśliwiony Szczur wymachiwał nożem koło twarzy Rokity. Na zakończenie puściliśmy piosenkę „Who Sas You Can’t Go Home”. Wiadomo było, że na pewno ktoś coś zapomni i tak tez się stało. Otóż Beeru zostawił swoje skarpetki, a zakosił skarpetki bratu Kasi. W drodze powrotnej nasi Zakopiańczycy oczywiście musieli się wysikać przed oknami jakiegoś domku. Powrót był dosyć smętny, tylko trochę się porzucaliśmy kulkami i oglądaliśmy nasze napisy wykonane wcześniej na samochodach. Wszyscy oprócz Kasi wróciliśmy tym samym pociągiem, a większość rozstała się dopiero w Katowicach.
Podsumowując, można powiedzieć, iż był to najbardziej zwariowany zlot fanów Bon Jovi. Działo się wiele, tylko trochę zdołałem opisać. Wszyscy, którzy nie przyjechali mogą tylko żałować i czekać na następny zlot.
Od LoRdI-go:
SZCZUR NIE POTRAFI MACHAC GŁOWA DO KISS
Nie ukradłem niczego tylko chciałem pomóc SD lol
Autor: Adrian
Agata Matuszewska
- Raport z VI ŚZFBJ – Katowice, 3 grudnia 2005
- Raport z VII ŚZFBJ – Lubliniec, 31 grudnia 2005/1 stycznia 2006 (2)