Muzykę buduje się wokół solo…

Ostatniego lata Richie Sambora zakończył długą trasę koncertową z zespołem Bon Jovi. Trwała ona 1,5 roku, ok. 25 piosenek na koncert. Po tak długim okresie “w drodze” pojawiło się zmęczenie. To był idealny moment by zrobić sobie dłuższe wakacje. Jednak kilka dni po ostatnim koncercie “Open Air Tour” Richie rozpoczął pracę nad nowym projektem – “Aftermath Of The Lowdown”. Stanowi on zbiór ballad oraz cięższych, rockowych brzmień stanowiących trzeci solowy album gitarzysty. Spotkaliśmy się z Richiem aby przepytać go na okoliczność premiery trzeciego solowego krążka.

AS: Richie! Gratulujemy trzeciej solowej płyty. Musi być miło udzielać wywiadów bez konieczności odpowiadania na te same pytania dotyczące “Wanted Dead Or Alive”?

RS: Cóż, czasami musisz to robić… Ale muszę przyznać, że udzielanie tego wywiadu to dla mnie ogromna przyjemność. Kocham tą płytę, naprawdę.

AS: Opowiedz nam zatem co nieco o niej.

RS: Jestem naprawdę zadowolony z piosenek tak, jak i z muzyków, których udało mi się zebrać do projektu. Cieszę się z tego, jak to się wszystko ułożyło. Wszystko ze sobą zagrało na 100%. Ten materiał jest czymś szczególnym. Czymś, co będę wspominał jako moment uchwycenia niezwykłego ducha – o co czasami przy nagraniach trudno. Musisz najpierw przejść tzw. etap techniczny co niekiedy powoduje, że ulatuje gdzieś ta specyficzna atmosfera. Kilka złych ruchów, błędów na początkowym etapie tworzenia może kosztować cię pozbawienie płyty jej muzycznej duszy. Jeśli chodzi o Aftermath Of The Lowdown to jestem naprawdę zadowolony z ostatecznego kształtu tego albumu.

AS: Kiedy nagrało się tyle płyt z Bon Jovi jak to jest pracować z innym zespołem?

RS: Mój producent, Luke Ebbin, pomógł mi w doborze naprawdę świetnych muzyków. Z marszu weszliśmy do studia i nagraliśmy “Every Road Leads Home To You” (pierwszy singiel z płyty przyp. tłum.). Ta płyta jest dla mnie bardzo osobista. opowiada o tym co mi się w życiu przydarzyło, o tym przez co przeszedłem. Wiesz, wzloty i upadki ostatnich dziesięciu lat mojego życia. “Every Road” jest piosenką o mojej córce. Każdy z nas ma miejsce, gdzie czuje się bezpiecznie, swoją przystań bądź ostoję. Może być to Twój mąż, chłopak, żona, dziewczyna, czy po prostu Twoje mieszkanie. To może być osoba lub miejsce za którym tęsknimy, chcemy być blisko i nie możemy się doczekać powrotu. Z zespołem szybko zaczęliśmy nadawać na tych samych falach. Poczuli to co ja. Tak powstał utwór “Every Road Leads Home To You”. Brzmimy razem naprawdę świeżo.

AS: Czy na albumie znajdziemy utwory, które były przearanżowywane na etapie nagrań z zespołem?

RS: “weathering the Storm”, który to utwór napisałem z Berniem Taupinem. To wymaga szerszego rozwinięcia bo w końcu rozmawiam z wysłannikiem magazynu o tworzeniu piosenek (śmiech). Jestem fanem Eltona Johna i Berniego od lat. Praca z Berniem była dla mnie zaszczytem. Mój przyjaciel wydawca poznał nas ze sobą. Przekąsiliśmy coś razem. Porozmawialiśmy trochę o naszych inspiracjach, korzeniach muzycznych. Rozmawialiśmy jeszcze potem kilkukrotnie. W końcu Bernie powiedział “Ok, chyba łapię o co ci chodzi”. Trzy, cztery dni później przysłał mi kilka swoich tekstów. Skupiłem się nad dwoma z czego jeden nie wszedł na płytę. “Weathering The Storm” odnosi się do mojego życia, ale równie dobrze może opowiadać o różnych życiowych przeszkodach, z którymi mierzy się każdy z nas. Ostatecznie udaje się im przezwyciężyć przeciwności losu. To utwór z radosnym, pozytywnym wydźwiękiem.

RS: Bernie tak naprawdę podaje ci tekst na tacy i to od Ciebie zależy co z nim zrobisz, jak go obrobisz. Nigdy tak nie pracowałem nad piosenkami. Zawsze słowa i muzyka przychodziły do mojej głowy razem. Nie byłem do końca przekonany do tej nowej metody, ale kiedy już podchwyciłem tekst zacząłem śpiewać melodie do tekstu. Do melodii dodałem akordy i kiedy tak gotowy materiał zaprezentowaliśmy zespołowi, próbowaliśmy grać ten sam utwór na kilka różnych sposobów. Zmiana dynamiki, instrumentarium. Wersja, która znalazła się na płycie jest według mnie najlepszą interpretacją tekstu.

AS: Czyli w tym konkretnym przypadku tekst pomógł w dobraniu odpowiedniej aranżacji do utworu?

RS: Tak, szukałem sympatycznej linii melodycznej. Wyśpiewywałem różne pomysły próbując dopasować melodię do tekstu, znaleźć coś co połączyłoby muzykę ze słowami. Jesteśmy z Berniem naprawdę podekscytowani końcowym efektem. To samo w sobie jest niesamowite. Mam na myśli to, że Bernie do tej pory współpracował przy pisaniu piosenek tylko z trzema osobami. Elton John jest jedną z nich. Od czasu napisania “Weathering The Storm” nasza współpraca układa się całkiem nieźle. Napisaliśmy już kilka utworów.

AS: Pisząc piosenki na album Bon Jovi robisz to wiedząc, że będzie je wykonywał ktoś inny. Jon jest wokalistą zatem to zrozumiałe. Na “Aftermath…” porzuciłeś rolę jedynie gitarzysty i stałeś się wokalistą. To duża zmiana.

RS: Dokładnie. Tworząc piosenki we współpracy z kimś innym musisz brać pod uwagę jego osobowość, zastanowić się co chciałbyś żeby przekazał, co chciałbyś żeby zaśpiewał. Jeśli chodzi o mnie i Jona to nie tyle jesteśmy w jednym zespole, co wychowywaliśmy się praktycznie w tym samym środowisku. Dorastaliśmy ok. 5 mil od siebie. Dzieli nas jedynie różnica trzech lat. Dlatego jest wiele rzeczy, które są nam obojgu bliskie. Jon jest megafonem zespołu. Piszę dla niego. Natomiast, gdy występuję pod szyldem “Richie Sambora” to ja jestem w centrum uwagi.

RS: Zawsze przy pisaniu na solową płytę dokonuję wędrówki wgłąb siebie. Pytam siebie co zdarzyło się w moim życiu? Tworzenie utworów zmusza do obserwacji. Piosenka “Nowadays” jest taką właśnie obserwacją Richiego Sambory dotyczącą tego, co dzieje się obecnie na świecie. Z Bon Jovi podczas ostatniej trasy koncertowej przemierzyliśmy kawał świata. Widziałem wiele i tym chcę się podzielić.

AS: Porozmawiajmy teraz chwilę o piosenkach bardziej osobistych. Kiedy piszesz i śpiewasz tego rodzaju utwory nie boisz się, że za bardzo się “otwierasz”?

RS: Pisanie o sobie samym nie było dla mnie żadnym wyzwaniem. Rozumiem, że nie wszyscy chcą to robić. W moim przypadku gdybym z tego całkowicie zrezygnował naraziłbym się na nieautentyczność. Nie ma dla mnie nic gorszego. To wtedy byłaby gówniana płyta. Nie byłaby prawdziwa. Takiej płyty nie chcę. To nie w moim stylu. “Aftermath…” jest autentyczna. Opowiada o mnie, ale tak naprawdę historie, które się na niej znajdują mogą dotyczyć każdego. Materiał jest bardzo uniwersalny. Muzyka jest najlepszym językiem komunikacji. Dotyka ludzi w każdym zakątku naszej planety. Muzyka przełamuje bariery. Komunikuję się z fanami poprzez pisanie piosenek i robię to już od dłuższego czasu. Ta płyta również spełnia tę rolę.

AS: Niedawno słuchałem tytułowaego utworu z płyty “Stranger In This Town”. Ta piosenka przetrwała próbę czasu. dziś jest tak samo aktualna.

RS: Dzięki. kocham ten utwór.

AS: Jaki jest Twój stosunek do “Stranger In This Town” teraz, patrząc z perspektywy czasu jaki upłynął od jej premiery? Czy coś z atmosfery Twojego pierwszego krążka chciałeś oddać na “Aftermath Of The Lowdown”?

RS: Jeśli już miałbym na coś wskazać to byłaby to chyba tylko szczerość przekazu. “Stranger…” to zupełnie inny album, Tworzony w innym miejscu i czasie. To nie była typowo popowa płyta. Znalazło się na niej trochę bluesa, jazzu, r’n’b. To, co udało mi się na “Stranger In This Town” i co chciałbym powtórzyć na “Aftermath Of The Lowdown” to autentyczność tego o czym śpiewam. “Stranger In This Town” to bardzoo szczera płyta. Do tej pory bardzo dużo dla mnie znaczy. Kiedy ruszę w trasę promującą “Aftermath…” przypomnę też piosenki z “Stranger In This Town”.

AS: Kogo zabierasz ze sobą w trasę? Ten sam zespół, który towarzyszył Ci w studio?

RS: Tak! Zabieram tych samych chłopaków! Mogę o nich mówić “Moje chłopaki”! Super! Świetnie bawiliśmy się tworząc tą płytę. Na tyle dobrze, że udało mi się ich przekonać do towarzyszenia mi w trasie. Zabieram wszystkich oprócz Rusty’ego Andersona. Na trasie będą za to David Ryan Harris- gitarzysta Johna Mayera. Będzie też Matt Rollins – klawiszowiec. Super facet, który grał m.in. z Dire Straits. Za bębnami zasiądzie Aaron Sterling, który również współpracował z Johnem Mayerem. Na basie zaprezentuje się Curt Schneider, który z kolei grał m.in. ze Stingiem. Ponadto jest też producentem. Tak więc mam swoich chłopaków…To będzie niezapomniane przeżycie.

AS: To dobrze bo ten album brzmi jak album nagrany przez prawdziwy zespół a nie tylko zbiór anonimowych muzyków wspierających Richiego Samborę.

RS: Masz rację. Podczas sesji nagraniowych stworzyła się między nami niesamowita synergia. To dlatego na płycie znajdą się niekiedy wydłużone fragmenty piosenek. Gdy się wsłuchasz, zauważysz, że pod koniec “Burn The Candle Down”, “Learning How To Fly With A Broken Wing”, “Sugar Daddy” naprawdę wiele się dzieje. To było takie organicznie świeże.

W dzisiejszych czasach nie słyszy się wiele utworów z solówkami gitarowymi z prawdziwego zdarzenia. Obecnie niewielu artystów komponuje sola gitarowe. Dlatego chciałem, żeby “Aftermath…” miała przede wszystkim wydźwięk gitarowy. Chciałem uzyskać coś na kształt ekspresji ala Jimi Hendrix, czy Eric Clapton. Tak naprawdę muzykę budujesz wokół solo. To jest coś do czego jestem przyzwyczajony i z czego po części musiałem zrezygnować na płytach Bon Jovi. Jednak “Aftermath…” jest moją solową płytą dlatego powiedziałem sobie: “Hej! To jest solowy album i ja tu jestem szefem. Zatem zrobimy to po mojemu.”

Andrew Leahey, American Songwriter Magazine, 24 sierpnia 2012 r.

Agata Matuszewska

bratnia dusza bonjovi.pl aktywna nieprzerwanie od 2003 roku, redaktorka serwisu od 2005 roku; fotograf z zawodu i zamiłowania; sztucznie ruda na głowie, w sercu ruda naturalnie; miłośniczka muzyki, astronautyki, psów i podróży. zagorzała fanka gier komputerowych i wszystkiego co geek kochać może!

Może Ci się również spodobać...