Działo się to w słoneczne, acz już niestety typowo jesienne, chłodne popołudnie. Grupa młodych ludzi zdążających w bliżej nieokreślonym kierunku nie wydałaby się zapewne niczym niezwykłym, gdyby nie fakt, iż idąc przez miasto pozostawiała po sobie co kilkanaście metrów ślad w postaci czerwonej, ironicznej mordki nalepianej na słupach ogłoszeniowych, przystankach etc. Ktoś, kto później chciałby przyjrzeć się uważniej owej mordce (a sądzę, że tacy się znaleźli) dostrzegłby przy niej napis BON JOVI HAVE A NICE DAY. Ktoś mający choć trochę oleju w głowie wydedukowałby, że osobami, które przykleiły ową mordkę, byli jacyś zwariowani fani Bon Jovi. I nie pomyliłby się 😉
Dla mnie zlot zaczął się jednak jakąś godzinę wcześniej, kiedy to jako obowiązkowy organizator (dodatkowo mający jeszcze świeżo w pamięci kłopoty z ulokowaniem się grupy w Drewnianym Koniku, coraz cichsze „Have A Nice Day” w Fortepianie i zepsutą szafę grającą oraz przeraźliwe zimno w Belce, czego doświadczyliśmy na poprzednim zlocie) postanowiłem sprawdzić, jakie warunki zastaniemy w knajpce, do której tym razem mieliśmy się udać. Po przebiegnięciu kilkuset metrów, jakie dzieliły Empik od źródła, bo tak się ów lokal zwał, i krótkiej rozmowie z barmanką, uspokojony wracałem w stronę dworca. Tamże, pod stałym już punktem spotkania, zebrała się wkrótce cała nasza grupka (a ja w tym czasie konsumowałem obwarzanki…;)). Mówiąc cała, mam jednak na myśli tylko obecnych w dniu wczorajszym – ponieważ tym razem brakło kilku osób, a wśród nich Colleen, która to miała nam odczytać list od sd. Jednak, co się odwlecze, to nie uciecze. A ostatecznie zjawiło się nas siedmioro – Kasiunia, Klorcio, Bon Joviątko, 99-in-the-shade, Elek84, Adrian i ja (Ricky – przyp.tłum. ;)).
Po dojściu do źródła przekazaliśmy barmanowi CD pełne mp3jek z utworami Bon Jovi. Tu trzeba oddać honor owemu panu, gdyż w przeciwieństwie do innych przedstawicieli swej profesji, nie protestował, gdy wręczyliśmy mu płytkę; ba! – piosenki naszego ukochanego zespołu towarzyszyły nam przez cały czas, gdy siedzieliśmy w lokalu, a ściszenie (niewielkie) nastąpiło dopiero, gdy w źródle zaczęły pojawiać się zastępy innych gości. Oznacza to, że przez bite 4 godziny z głośników nie leciało nic innego, jak BJ! No, ale to w końcu klub muzyczny 😉 W każdym razie, barmani ze źródła mogą być pewni, że jeszcze tam wrócimy 🙂
Jak zwykle na zlocie, nie odbyło się bez burzliwych dyskusji, na tematy najróżniejsze – od tego, jakie piosenki powinny (tudzież w żadnym wypadku nie powinny) wylecieć z albumów, jakie wskoczyć na ich miejsce, poprzez dobór singli aż po tematy zupełnie z Bon Jovi, a dłuższymi chwilami nawet z muzyką w ogóle niezwiązane. No, ale to już chyba normalka 😉
Wyjątkowo wcześnie, bo już przed dziewiętnastą (zima idzie…) nadszedł tym razem czas rozstania. Po krótkim postoju pod Empikiem, w trakcie którego niektórzy (z wyszczególnieniem Klorcio ;)) wręcz drżeli z zimna, wszyscy rozjechali się w swoje strony. Ale nie na długo – epizod kolejny, czyli VI ŚZFBJ, już wkrótce! 🙂
Autor raportu: Ricky