Raport z III ŚZFBJ – Lubliniec, 27 – 28 sierpnia 2005

Bon Jovi w Polsce

Krok mam jeszcze lekko chwiejny (no dobra, bądźmy szczerzy – tata zdycha ze śmiechu, widząc moje próby iścia po linii prostej, kończące się klasycznym zygzaczkiem), oczka szklisto-wodnisto-maślane, a umysł niezbyt sprawny i składanie poprawnych zdań momentami przychodzi mi z trudem, pomijając już fakt, że np. notorycznie mylę siekierkę z tomahawkiem. Nie, nic nie piłam, chociaż może to tak wygląda – po prostu wróciłam ze zlotu. Najlepszego, na jakim do tej pory byłam.

Jako że daleko mi do naszego… hmm, no mogę chyba powiedzieć „weterana”, bo ileś spotkań SW przeprowadzanych w taki właśnie sposób robi swoje ;o) – Ricky’ego, to z góry proszę o przymknięcie oczu na ewentualną nieskładność, gdyż ostatni raz łóżko widziałam 35 godzin temu (stąd opisane wyżej „dolegliwości”), i jeszcze przez jakieś 3 oglądać go nie zamierzam, bo jak walnę się spać to z całą pewnością prześpię „Personality” z BJ. Tym razem nie skończyło się tylko na kilkugodzinnej okupacji któregoś z pubów – urządziliśmy sobie całonocne ognisko, a pod swój dach przyjęła nas Kasiunia. Zwaliliśmy się do niej radosną, wypróbowaną paczką w składzie Bon Joviątko, Klorcio, Colleen, Elek, Rokita, Ricky, Adrian, Lordi, Sdms i oczywiście pisząca te słowa 99. (Którą przy pakowaniu brali wszyscy diabli – chyba z 15 razy przepakowywałam wałówkę, bo przygotowane żarcie za czort nie chciało się zmieścić.) Sd dobił do nas w Lublińcu, z resztą spotkałam się w Katowicach. I tym razem cokolwiek się spóźniłam, gdyż autobus jechał, jakby chciał a nie mógł – nie dość, że się spóźnił, to jeszcze tłukł dłużej niż zwykle. Do tego byłam w nim elementem raczej niepożądanym, gdyż wypakowaną po brzegi kostką tarasowałam tak czy siak pół przejścia. Na szczęście jak zwykle mniej więcej w połowie drogi udało mi się znaleźć miejsce siedzące i od tej pory bluzgały na mnie tylko kobieciny, które miały na takowe chrapkę. A niech im.

Zakup biletów oraz władowanie jestestw do pociągu przebiegło bezproblemowo, jedynie konduktor spojrzawszy na naszą dziewiątkę zapytał, czy przypadkiem nie odbywa się w Lublińcu jakiś koncert ;o) Resztę drogi skwituję uśmiechem, może być ten z okładki płyty – wtajemniczeni wiedzą ;o) Również bez większych problemów przejęła nas Kasia i po zgarnięciu Łukasza wyruszyliśmy do jej domostwa. Stanowiąc zapewne coś w rodzaju „atrakcji turystycznej” – w końcu nie co dzień widzi się taką bandę na ulicach spokojnego miasteczka, o czym świadczyć mogły spojrzenia mieszkańców ;o) Ledwo dotarliśmy na miejsce, do ogrodu wjechały kolumny i jak zaczęliśmy grać gdzieś w sobotę o piątej, tak skończyliśmy dziś koło pierwszej. Przeszło wszystko – cała dyskografia, wraz z boxem, demówki i chyba ze trzy koncerty (jak nie więcej, w godzinach porannych kontaktowanie miałam już nieco ograniczone XP). *W tym momencie następują poszukiwania urwanego wątku*

Zdaje się, że wątek w pożądanej postaci już nie wróci, jedziem w takim razie po kolei 😛 Ognisko rozpaliliśmy, jak zaczęło się robić ewidentnie chłodno, a komarki stawały się coraz bardziej dokuczliwe. A co do samego ogniska – chyba nic bardziej ludzi nie integruje, niż rąbanie drzewa. Tudzież płotu ;o) Nie, nie miałam w ręce siekiery ani piły, mam jeszcze na tyle zdrowego rozsądku, żeby tych narzędzi nie dotykać. Drzazgi z desek można równie dobrze wykonać przy pomocy glanów (największe efekty przynosi metoda Lordiego XD), a przy okazji nieźle się rozgrzać. Drewna było potrzebne dość dużo, gdyż kulminacyjnym punktem programu był pomysł mojej Siostrzyczki – spalenie plakatu Mandaryny. O północy. Akcja udała się, że paluszki lizać, czego dowodem niech będą zdjęcia :> Nie muszę chyba wspominać, że humor cały czas dopisywał i póki pozwalała na to przyzwoitość, zdzieraliśmy gardła wraz z zespołem (wszyscy równo, choć zdaje mi się, że Ricky, ja i Ola momentami nieco intensywniej :P), tworząc np. nową wersję „This Ain’t A Lovesong” – „Bo to są, bo to są moje pierogi” – którą Richie mógłby zaśpiewać po polsku 😛 (Tekst Ricky’ego, prawa autorskie zastrzeżone XP) „These Days” śpiewaliśmy sobie już ciszej – doszłam do wniosku, że to płyta idealna nie tylko na doła (dlatego mam z nią trochę nieprzyjemne skojarzenia, które chyba po dzisiejszej nocy zostaną zamazane), ale i na takie posiady.

Mówiąc o tym zlocie nie można pominąć Kasinych zwierzaków. A konkretnie Gacka – białego kotka, łaszącego się do kogo tylko się da. Szczególnie upodobał sobie Adriana, Lordiego i Ricky’ego, który po jednym z kocich wybuchów czułości podsumował zwierza następująco: „Ja rozumiem, mały, że cierpienie to jest esencja życia, ale nie wbijaj mi tych pazurów za głęboko!” (Dla mnie hasło numer jeden XD) Sd groził za to Gackowi wrzuceniem do ogniska, ale najdrastyczniejszym środkiem, jakiego wobec niego używano było tylko poganianie kijkiem. I tak w „świętym ogniu” (mech, mech) spłonęła tylko Mandaryna 😛

W okolicach pierwszej opuściliśmy domostwo Kasiuni, zakulaliśmy się na dworzec, gdzie nasza droga Gospodyni wraz z Rokitą wsadziła nas w powrotny do Katowic. Przez większość drogi przysypiałam, na Ricky’m lub na plecaku. Mniej więcej w takim samym stanie byli Klorcio, Ola i Adrian, Sd co chwilę drzemał, a Ela padła do reszty. W Katosach pożegnaliśmy jeszcze Łukasza 🙁 i rozeszliśmy się każde w swoją stronę.

Nie wiem, na ile ta notka ma ładu i składu, bo zajechana jestem maksymalnie. Jak nigdy wręcz. Ale też jak nigdy szczęśliwa – tak naprawdę i po prostu. I jak to stwierdził nasz Wódz (XP), wypowiedziawszy słowa, które krążyły mi po głowie od dobrych kilkunastu godzin – dla takich dni jak te i dla takich ludzi warto żyć. Dzięki wielkie – wszystkim za wszystko :* :* :* :* :* :* :*

Autor raportu: 99-in-the-shade

Raport pochodzi z bloga autorki:
http://its-99-in-the-shade.blog.pl/

Zdjęcie ze zlotu:
http://bonjovi.pl/galeria/categories.php?cat_id=132

Agata Matuszewska

bratnia dusza bonjovi.pl aktywna nieprzerwanie od 2003 roku, redaktorka serwisu od 2005 roku; fotograf z zawodu i zamiłowania; sztucznie ruda na głowie, w sercu ruda naturalnie; miłośniczka muzyki, astronautyki, psów i podróży. zagorzała fanka gier komputerowych i wszystkiego co geek kochać może!

Może Ci się również spodobać...