
Nieważne czy solo, czy z zespołem: mistrz na scenie wzbudza podniecenie! Pierwszy solowy show mistrz odstawił w londyńskim klubie „Forum Kentish Town”. 1200 biletów poszło w 5 godzin. John Frank Bongiovi (tak brzmi prawdziwe nazwisko 35 letniego muzyka) porzucił kumpli z zespołu, żeby promować swój solowy album „Destination Anywhere”. Zrezygnował z gigantycznych koncertów na rzecz występów w małych kameralnych klubikach. „Mam niezły ubaw i niezapomniane wrażenia. Jestem bliżej ludzi! Jest OK” uważa Jon. OK? Fani szaleją z rozpaczy, bo sale, w których gra teraz Jon są tak małe, że dla większości jego wielbicieli nie ma w nich miejsca.
Poza tym, jeżeli jest tak dobrze, dlaczego odwołał, z bliżej nie znanych przyczyn, swoją amerykańską trasę? Materiał do „Janie, Don’t Take Your Love To Town”, drugiego już singla z nowej płyty, powstał w hotelowym apartamencie.
„Pokłóciłem się wtedy ze swoją żoną” opowiada o awanturce z najukochańszą żoną Dorotheą. „Ale klimaty! Trzaskanie drzwiami, pyskówki, baba aż kipiała ze złości. Co miłem zrobić? Zamknąłem się w pokoju i machnąłem piosenkę.” No, sami widzicie, to jest artycha pełną gębą! Potrafi w kwadransik wyczarować przebój, nawet jak ma na karku rozjuszoną kobitkę. W końcu sytuacja w domu się wyklarowała i Jon mógł się poświęcić nowej kompozycji, nie żonie.
I oto mamy kolejny, drugi już singielek z solowego albumu „Destination Anywhere”! Jon myśli nie tylko o sławie. Jego serce otwarte jest dla słabych, biednych i oszukanych. Dowody? Bardzo proszę. Cały dochód z solowych występów przeznaczył na cele dobroczynne. Jon ma ful kasy i chce się nią podzielić. Do sumki, którą uciułał ze sprzedaży swoich płyt (a trochę tego było: 60 milionów egzemplarzy) trzeba doliczyć jeszcze wysokie gaże aktorskie. Ma więc trochę forsy do rozdania. Na koniec najnowsze wiadomości: dwie dobre i zła. Dobre: stacja MTV uznała go za najlepszego muzyka roku 1997 i niedługo będziemy mogli podziwiać go w kolejnym filmie. Zła: na wspólne występy Jona, Richiego, Tico, Aleca i Davida, czyli super grupy Bon Jovi będziemy musieli poczekać aż do następnych wakacji.
Popcorn, 1997