Quo vadis, Johannes?

Rok 2024 dla fana Bon Jovi jest na pewno dość szczególny. Najsampierw – to 40-lecie istnienia zespołu. Grupa uświetniła to wydaniem (cyfrowo) nowej wersji pierwszego albumu i kilkoma gadżetami. Potem ogłoszono nowy album i premierę miał dokument o zespole, gdzie poznaliśmy szczegóły operacji strun głosowych Jona. Następnie mieliśmy obiecujące wokalnie występy, np. podczas gali MusiCares Person Of The Year, czy z Arminem van Buurenem. Potem wydano singiel „Legendary”, który nie porwał. Lepiej odebrano drugi, czyli „Living Proof”.

Następnie płyta „Forever” została wydana, a o 40-leciu zapomniano. Zespół dał występ w restauracji „JBJ”, a forma wokalna Jona była gorsza, niż wcześniej. Ale „Rehabilitacja trwa” – mówili fani – „Dajmy mu czas!”. Jednocześnie widać, że zespół walczył o sprzedaż albumu. Mnogość wersji, pakiety, dodatki. Nawet usłyszeliśmy o przyszłej trasie koncertowej, gdzie do albumu kupionego w UK dodawano pierwszeństwo zakupu biletów. Niestety, „Forever”, mimo w sumie dobrych recenzji, nie porwał rynku. Krótka bytność na listach potwierdza – sprzedaż najgorsza od lat. Od początku było także wiadomo, że żadnej trasy w 2024 roku nie będzie.

Gdy piszę te słowa, minęło 1,5 miesiąca od premiery albumu i 2 miesiące od premiery ostatniego singla. I trzeba przyznać, że od dobrych kilku tygodni panuje dość spora cisza. Nowego singla, ani zapowiadanego klipu póki co nie ma. Przypomniało o sobie za to Runaway Tours, czyli ekipa zajmująca się organizacją de facto ekskluzywnych wyjazdów, czy spotkań z Jonem, gdzie zwykle daje on krótki występ i integruje się z fanami. Na teraz szczegółów brak, ale spodziewać się należy raczej kilkudniowego rejsu po Karaibach, albo innego podobnego eventu.

I tak dochodzimy do występu Jona w towarzystwie Johna Shanksa i Davida Bryana w Cap Cod 19 lipca. Widać, że śpiew był dla Jona męczarnią i był po prostu słaby. Dużo gorszy niż podczas gali MusiCares, czy w finale amerykańskiego „Idola”. Niestety zamiast iść ku lepszemu, raczej idzie ku gorszemu.

Trzeba przyznać, że z początkiem roku fani zostali nakręceni na poprawę wokalu Jona i trasę, jednocześnie sam tytuł dokumentu mówił, że nie wszystko jest przesądzone. I zdaje się to potwierdzać.

Warto poczytać co na ten temat piszą fani:

Obawiam się, że to koniec. Może zrobią pożegnalne 5 nocy w NYC i 3 noce w LON i dobranoc. Tak jak Jon powiedział, nie ma cudów. (…) Po prostu jest mi strasznie przykro jak to dziś odsłuchałem i coś mi do oka wpadło…

Ja naprawdę uważam, że na to wszystko jest jeden lek, i zwie się on Sambora, czy tego chcemy, czy nie. Jon sobie może wmawiać co chce, że poszedł do przodu i inne takie duperele, ale prawda jest taka, że z Richiem na wspierającym wokalu on miał zupełnie inny poziom pewności siebie. Próbuje Richiego zastąpić trzema innymi facetami i to nie wychodzi. Stonesi nie istnieliby, gdyby Mick zastąpił Keitha kimkolwiek innym i Jon też musi to zrozumieć.

Jedna ostatnia płyta, jedna ostatnia trasa. W pełnym składzie, póki jeden jeszcze ma resztki nadziei, a drugi się nie zapił. Tyle Jon jest nam wszystkim winien.

Wpływ depresji, leków, braku pewności siebie – to wszystko widać, a nie trzeba być profesorem, żeby sprawdzić w necie, jak to wszystko działa na głos. W Idolu może sobie strzelił małego przed wejściem na scenę, bo miał wyjątkowy luz, z didżejem krył go oryginalny wokal z nagrania, więc się nie bał. Plus może ma jakiś dołek fizyczny, czy psychiczny. I sam głos również brzmi jakby nie miał energii… Richie na ratunek!

Głównie o psychikę chodzi. Przecież te problemy faktycznie zaczęły się nie w 2017-2018, tylko dokładnie od momentu jak Richie zrobił woltę. W połowie trasy w 2013 roku. Nie mówię, że było tak tragicznie jak teraz, ale to był początek degrengolady.

Pierwszy występ w Europie w 2013 r., ogromna, piękna scena i 50 tys. ludzi, i nagle… głowa mu wysiadła. Myślę, że to nieprawda, że miał wtedy problemy z alergią. Brzmiał prawie jak dzisiaj. Po prostu nie wytrzymał chyba presji i pękł w trakcie koncertu.

Dosłownie kilka dni po występie wywiadu podcastowi Rockstrap udzielił David Bryan:

„[Po operacji rehabilitacja] poszła tak dobrze, że nagraliśmy płytę. Mógł zatem wejść i zaśpiewać dobrze piosenkę, przez kilka godzin, ale być gotowym na trasę [gdzie śpiewa się] 2,5 godziny – to inny świat. Więc robimy próby i próby, np. ćwiczyliśmy w zeszłym tygodniu, i graliśmy 3 godziny dziennie. [Jon] śpiewał na cały regulator. Zatem: mentalnie –  wszystko gra. Fizycznie jest w punkcie, by śpiewać i wytrwale pracuje. I myślę, że następny rok, i następne kilka lat będziemy w trasie i on wróci.”David Brayn dla Rockstrap

Czy zatem receptą byłby powrót Richiego? Być może. Czy to możliwe? Raczej nie. Czy ciężka praca, jaką wkłada Jon, przełoży się na poprawę wokalu na tyle, by zagrać kilka koncertów? A może więcej niż kilka? Czy czeka nas trasa w 2025 roku? Kto wie. W każdym razie pytanie zawarte w tytule jest teraz bardzo aktualne. I należy się spodziewać, że wkrótce jakąś konkretną odpowiedź dostaniemy.

Zdjęcie: Travis P. Ball / Getty Images

Artur Bogdański

Założyciel www.bonjovi.pl, kolekcjoner płyt Bon Jovi, przemądrzały erudyta, kochający mąż, miłośnik muzyki, internetów i furiat.

Może Ci się również spodobać...

0

Dodaj komentarz