Zagraniczna płyta roku - Aftermath Of The Lowdown (Richie Sambora)
Zabrałem się za Music From Another Dimension! tylko raz, w tej chwili słucham po raz drugi, ale choć brzmienie tego krążka jest fantastyczne i możliwe, że to do nowego wydawnictwa Aerosmith będę w przyszłości wracał częściej, to na chwilę obecną na większe wyróżnienie zasługuje Rychu. W końcu otrzymaliśmy niezłą dawkę jego gitary, która nie rozbrzmiewa zbyt wiele w ostatnich płytach Bon Jovi, a melodyjność całości sprawia, że płyty słucha się naprawdę dobrze. Niestety, zawiodłem się na nowym krążku Hindera, z resztą nawet z ich najlepszym albumem miałbym ciężko o wyróżnienie na pierwszym miejscu, bo żadna z ich płyt nie trwa dłużej niż 40 minut, co jest po prostu śmieszne.
Polska płyta roku - Ciepło/zimno (happysad)
Nie martwcie się, też jestem tym wyborem zaskoczony. Do tej pory happysad wydawał dla mnie średnio brzmiące krążki z kilkoma nieco wyróżniającymi się tytułami. Folder z ich muzyką liczył u mnie 9 plików, aż do wydania Ciepło/zimno. Tutaj spotkałem się z mieszanką tego, co w muzyce najlepsze: nie brakuje dobrych riffów, instrumentalnej rozpierduchy, eksperymentalnych dźwięków.
To nie znaczy, że nie miałem dylematu, bo dwupłytowe wydawnictwo T.Love zatytułowane Old Is Gold również jest albumem, w którym się zakochałem. Sądząc po tytule, w przyszłości to będzie numer jeden - dojrzały zespół, dojrzałe teksty. Jednak album to całość, która ma się podobać od początku do końca, a w Old Is Gold mogę wyróżnić kilka tytułów, które nie przypadają mi do gustu.
Zagraniczny rockowy singiel roku - Legendary Child (Aerosmith)
Chyba do końca życia nie zapomnę pierwszego kontaktu z tym kawałkiem. Miłość od pierwszego dźwięku. Będąc na imprezie na ogródku słuchaliśmy na powietrzu muzyki puszczanej z laptopa, ale w laubie (nie wiem jak to jest po polsku! chodzi o ten domek na ogródku, po śląsku to lauba) wciąż było cicho puszczone radio (Eska Rock), którego słuchałem z gospodarzem zanim zjawili się goście. Wszedłem do pokoju w stanie dalekim od trzeźwości i stanąłem jak wryty. "Aerosmith" - pomyślałem i delektowałem się nowo poznaną piosenką.
Zagraniczny popowy singiel roku - Try (Pink)
Właściwie wybór nie mógł być inny, bo jak wspomniałem - przestałem śledzić listy przebojów. Jednak ostatnie dwie płyty Pink podobały mi się na tyle, że i The Truth About Love przesłuchałem. Niestety, cały krążek daleki jest od ostatnich dokonań wokalistki, ale Try zdecydowanie wyróżnia się nie tylko na albumie, ale i w całej twórczości Pink.
Dobrymi piosenkami nazwać też można Skyfall Adele, Endless Summer Oceany oraz Lights Ellie Goulding. Nie wiem tylko czy Castle Of Glass Linkin Park można zaliczyć jeszcze pod rock, więc wspominam o nim właśnie tutaj.
Polski singiel roku - Poeci umierają (T.Love)
W tej kategorii T.Love odgryza się happysadowi, choć w obu przypadkach pierwszy singiel promujący to zdecydowanie druga klasa na tle całego albumu.
Najgorsza zagraniczna piosenka roku - Call Me Maybe (Carly Rae Jepsen)
Przecież ten utwór nie odbiega daleko od Friday, przynajmniej w moim odczuciu. Jak to się stało, że jest to jeden z największych hitów 2012 roku?
Najgorsza polska piosenka roku - Ona tańczy dla mnie (Weekend)
Po zeszłorocznym sukcesie Tomasza Niecika w tej kategorii - mamy godnego następcę króla! Na wyróżnienie zasługuje też Szczęśliwa IRY.
Nieporozumienie roku - Somebody That I Used To Know (Gotye)
Nie, nie mam nic do tego kawałka (choć z drugiej strony nie wydaje mi się jakiś przesadnie dobry). Po prostu zastanawiam się, jak utwór który w 2011 (!) zajął drugie miejsce w podsumowaniu roku Radiowej Trójki, ustępując tylko Adele, a nawet znalazł się w setce Topu Wszechczasów, nagle w lutym 2012 (!) staje się hitem komercyjnych rozgłośni. Właśnie dlatego Gotye otrzymuje ode mnie statuetkę w kształcie liter WTF.
Na razie to tyle. A jak u Was prezentował się rok 2012 pod znakiem muzyki? Podzielcie się swoimi opiniami, zanim Koniec Świata zabierze Wam internet