***
-------------------------------------------
19 listopada 1991 świat miał już za sobą Czarne Wcielenie Metalliki, Gunsowską iluzję i rockowe objawienie z Seattle. Znacznie wcześniej przetrawił również imponujący solowy debiut Jona Bon Jovi’ego. Kto wie czy gitarzysta słynnej formacji nie pozazdrościł sukcesu swojemu bardziej znanemu koledze i korzystając z siedemnastomiesięcznego zawieszenia działalności Bon Jovi postanowił nagrać własny materiał, werbując przy okazji niemal cały skład macierzystego zespołu. Należałoby bowiem wspomnieć, iż przy nagrywaniu „Stranger In This Town” Richie Sambora był wspomagany przez Tico Torresa i Davida Bryana.
Pomimo ciepłych recenzji „Przybysz” nie dorównał pod względem komercyjnym debiutowi „Blaze Of Glory”. Na szczęście pozycja na liście światowych bestsellerów nie zawsze oddaje artystyczny poziom danego krążka… Album wypełnia dziesięć piosenek z czego lwią część stanowią ballady. Zaczyna się obiecująco, elektryzująco. „Rest In Peace” swoją strukturą nie przypomina nic z dokonań Bon Jovi. Ciągliwe gitary, sporo zgiełku i mocny, wykrzyczany wręcz wokal. Momentami może się to kojarzyć z „mindcrime’owymi” dokonaniami… Queensryche.
Kolejna, nieco żywsza
„Church of Desire” jest zdecydowanie łatwiejsza w odbiorze. Utwór tytułowy – z urzekającym wstępem, fajnie bujającym wokalem i elegancką solówką – może z powodzeniem pretendować do miana najlepszego kawałka z tego albumu. Słowem, majstersztyk.
„Mr. Bluesman” wyróżnia się jedynie tym, że gościnnie solo zagrał w nim Eric Clapton. Podobać mogą się bonjoviova
„Rosie” – piosenka jakby żywcem wyjęta z albumu
„New Jersey” - oraz patetyczne
„Father Time”.
„Stranger In This Town” to bardzo ciepła, równa płyta stawiająca Richiego Samborę w nieco innym świetle jako muzyka, kompozytora. Album jest doskonałym dowodem na to, że słynny gitarzysta również w pojedynkę potrafi tworzyć piękne, melodyjne i przebojowe piosenki. Płycie nie sposób odmówić klimatu. Dla zwolenników tego rodzaju grania to jazda obowiązkowa.