Początek polskich stron internetowych o Bon Jovi to temat, który jest dla mnie najlepszym dowodem na to, jak ludzka pamięć jest zawodna. Cały okres od czasu singla It's My Life do czasów nowej szaty graficznej bonjovi.pl to w zasadzie u mnie czarna dziura. Jest tylko kilka punktów, które z jakiegoś powodu zapadły mi w pamięć:
- dołączenie do ekipy komnaty Flipsa, który miał wtedy bodaj 14 lat
- kilka wymian płyt drogą pocztową
- ogromna zazdrość wobec jakiegoś gostka z Podkarpacia, który robił pieniądze na handlu bootlegami i łamał tym zasadę, że tego się nie sprzedaje

- nieudane spotkanie z Niepsantem, który akurat wyjechał na wakacje, jak poszedłem go odwiedzić
- forum komnaty, na którym były jakieś naparzanki (których już w ogóle nie pamiętam) oraz próby samobójcze jakiejś fanki, do której dzwoniłem (wtedy jeszcze ze stacjonarnego telefonu), co by dziewuchę odwieść od tego pomysłu.
Byłem zatem ciężko zaskoczony kiedy Adrian, któremu przedstawiłem się w Warszawie w czwartkowy wieczór, odpowiedział, że mnie kojarzy. Wydawało mi się, że musiał mnie z kimś pomylić, ale nasze konwersacje na Messengerze oraz moje grzebanie na wayback machine zaowocowało niezwykłym odkryciem. Dacie wiarę, że KOMPLETNIE zapomniałem o fakcie dołączenia do redakcji Fields Of Fire?
Dzięki tym odkryciom, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wspomnienia zaczęły napływać same. Przypomniałem sobie te godziny spędzane na połączeniu modemowym, kontakty łapane nie tylko przez Gadu-Gadu (z polskimi fanami), ale również AOL lub ICQ (głównie Ci z USA). Pamiętam huby Direct Connect ++, na których ludzie zazdrośnie strzegli pro-shotów podzielonych na poszczególne piosenki... DVD jeszcze nie było wtedy popularne, więc najczęściej były to pojedyncze ścieżki VCD. One Wild Night z New Jersey 2001 było wtedy walutą, za którą można było "kupić" jedną piosenkę z VHS-ripu Wembley 95. Pewnie w taki sposób stałem się posiadaczem Blood on Blood, które ostatecznie ktoś z Was mógł 17 lat temu ściągnąć z działu Download

Pamiętam też, że o FLACach można było tylko pomarzyć. To były czasy kiepskich mp3, bez żadnej kontroli jakości, z bardzo kiepskimi, wykluczającymi się opisami...
Adrian, dziękuję Ci za te wspomnienia. I również za to, że 11 lipca kojarzyłeś mnie lepiej niż ja sam siebie
