Fenomen narkomanów

Wszystko co dotyczy szeroko pojętego działu muzyki, innych zespołów itp.

Moderator: Mod's Team

ODPOWIEDZ
KondZik

Fenomen narkomanów

Post autor: KondZik »

Witam,
Zawsze chciałem poruszyć ten temat żeby zapytać co ludzie o tym sądzą.
Chodzi o narkomanów-muzyków chociaż pozostańmy przy muzykach-narkomanach. Gwiazdy typu Cobain, Riedel i cała masa innych.
I od razu zaznaczam, że nie podważam wkładu w historie muzyki, nie rozstrzygam kto był fajny a kto nie. Pytanie brzmi dlaczego ludzie ich wyświęcają? Tworzą z nich bohaterów?

Keith Richards w swojej autobiografii, która bardzo mnie ruszyła powiedział coś takiego:
"Nikt nie jest bohaterem dlatego że bierze prochy, może się stać bohaterem gdy z tego wyjdzie."

Co sądzicie o tym wynoszeniu na piedestał ludzi którzy się poddali lub byli za słabi by z tego wyjść ?
Mam nadzieje, że nie obrażam żadnego z Waszych idoli, pytam jedynie dlaczego tak się dzieje.
Czy muzyka nie zyskuje często po tragicznej śmierci autora?
Dość trudny temat ale jestem ciekaw Waszego zdania.
:)
Awatar użytkownika
Adrian
Gdańsk Supporter
Gdańsk Supporter
Have A Nice Day
Have A Nice Day
Posty: 4413
Rejestracja: 17 września 2005, o 17:02
Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza

Post autor: Adrian »

Ci muzycy - "narkomani" to często artyści którzy w swoich utworach wchodzą w tematy w które codzienny człowiek nie wchodzi aż tak głęboko. Wchodzenie w takie emocje jak gniew ból, śmierć, strata, pustka, brak wiary itd brzmią dobrze dopiero wtedy gdy artysta potrafi w takie emocje wejść. Będąc w tym stanie przekłada to na papier i potem nagrywa w studio.
Odbiorca dostaje do ręki dzieło które zawiera takie emocje do których on się nigdy nie zbliżył (standardowy odbiorca) więc podświadomie podziwia odwagę twórcy. Natomiast ktoś kto był na dnie słucha takich kawałków i ma szacunek do twórcy, ze potrafi oddać to co słuchacz czuł.

Wszyscy Ci narkomani - muzycy co przegrali walkę o życie mieli w swojej twórczości płyty/kawałki, które wchodziły mocno emocjonalnie w te "negatywne" sfery życia. Wchodzenie w takie stany jak się nie ma zdrowego otoczenia jest niebezpieczne a narkotyki są pozytywną odskocznią.

Podsumowując - dla mnie te osoby są kultywowane, bo w swojej twórczości sięgały po ciężkie tematy, które są bezpośrednią przyczyną ich późniejszego stanu psychicznego. Robiły to z odwagą. Narkotyki są efektem ubocznym i słuchaczowi przeważnie to nie przeszkadza, bo dostaje dzieło, które wali emocjami.
Co sądzicie o tym wynoszeniu na piedestał ludzi którzy się poddali lub byli za słabi by z tego wyjść ?
To jest dla mnie mocno niesprawiedliwe określenie. "Za słabi".

Zrób sobie proste ćwiczenie:
Zagraj pod rząd 3-4 utwory z którymi masz skojarzone przykre sytuacje. Najlepiej zagraj takie utwory które kojarzą Ci się ze śmiercią swoich bliskich np babci itd. Albo z krzywdą, bólem, cierpieniem (nieszczęśliwa miłości). Podczas grania i nucenia wyobrażaj sobie te sytuacje i osoby.

Po kilku minutach przerwy zagraj 3-4 kawałki o pełni radości sytuacjach. Narodziny dziecka, wygraniu czegoś, swojej dziewczynie itd. Też się wczuj mocno w te sytuacje. Śpiewaj tak jakbyś w nich był.
Jeżeli się dobrze wczujesz to będziesz widział ogromną różnice swojego stanu po odegraniu 4 smutnych kawałków i 4 radosnych.

A teraz patrząc na to, ze przeważnie ci "narkomani" poruszają te ciężkie tematy to wyobraź sobie cały podobnie tematyczny koncert. Zobacz jakie to emocjonalne obciążenie. Jeżeli do tego dodamy sztuczne używki, które sprawiają, ze wychodzisz z tego ciężkiego emocjonalnego stanu w pozytywny, gdzie czujesz się wolnym .. to robisz się mentalnym ćpunem skaczącym po skrajnych emocjach. Dla człowieka jest to wyniszczające.
Jeżeli nie masz wsparcia bliskich, psychologów to samemu ciężko sobie z tym poradzić.

Normalnie zwykły człowiek na co dzień nie skacze tak skrajnie po stanach emocjonalnych więc normalny człowiek nie ma potrzeby aż tak silnych bodźców. A tacy narkomani sami sobie nie poradzą. Ci co wychodzili wychodzili przy silnej pomocy bliskich, swojej determinacji i przy pomocy specjalistów.

A kultem darzy się niemal wszystkie nagłe śmierci osób które były u szczytu popularności. Jest to normalne zjawisko i nie kultywuje się ich za branie narkotyków.
KondZik

Post autor: KondZik »

Dzięki Adrian za ciekawy komentarz ;)
Pisząc "za słabi" zdawałem sobie sprawę, że to mocne określenie.
Chodziło mi jedynie o podkreślenie roli idola jako zwycięzcy, dobrego przykładu i wzoru.
Proces tworzenia i to wszystko co napisałeś są dla mnie jasne i rozumiem to bardzo podobnie ale określanie świętościami ludzi którzy nie byli w stanie się podnieść i krzywdzili wszystkich dookoła siebie to też dla mnie nie do końca dobra rzecz.
I nie chce powiedzieć, że to źli ludzie, czy oceniać ich w jakiś sposób, bo wielu z nich to zapewne wspaniali ludzie którzy po prostu przedawkowali jak to się dzieje w życiu, ale jak słyszę określenia "biedny x,y,z strasznie skończył" to czuje współczucie ale i myśl "hej, sam się do tego doprowadził" jednocześnie.

ps. uważam że cierpienie i ból które nie są wzmocnione używkami często dają taki sam wynik w tworzeniu muzyki,
wg mnie używki nie "pomagają tworzyć", może i pomagają się "otworzyć" ale to też indywidualne.

Teraz jednak doszedłem do wniosku że mam jedno błędne podejście.
Uważam, że każdy ma silny charakter i może znieść wiele.
Bardzo błędne.
Awatar użytkownika
Damned
Gdańsk Supporter
Gdańsk Supporter
Have A Nice Day
Have A Nice Day
Posty: 4971
Rejestracja: 7 listopada 2012, o 03:16
Ulubiona płyta: These Days
Lokalizacja: Polska
Kontakt:

Post autor: Damned »

Na pewno słyszeliście o tzw. Klubie 27, czyli sławach które odeszły w wieku 27 lat.
Lista osób jest bardzo długa, ale warto wymienić chociaż kilka z nich:

Jimi Hendrix
Janis Joplin
Jim Morrison
Brian Jones
Kurt Cobain
Amy Winehouse

Ja tak na dobrą sprawę świadomie przeżyłem jedynie śmierć tej ostatniej. Bardzo ceniłem ją jako wokalistkę, miałem jej dwie płyty, wybierałem się na koncert do Bydgoszczy. Niestety zmarła na miesiąc przed nim, a w momencie kiedy to się stało i włączyłem jej płytę raz jeszcze, muzyka brzmiała już inaczej. Siedziałem jak w transie, wryty w fotel i słuchałem.

Świadomość że kogoś (na swój sposób znajomego) już nie ma, zwłaszcza że był tak młody, sprawia że dźwięki i teksty nabierają nowego znaczenia i wchodzą na innych poziom. Nie jest to idealizowanie, lecz nowy punkt widzenia...

Kontynuując przypominam sobie że przed jej śmiercią, media przez lata prześcigały się w donosach o jej nowych wybrykach z życia prywatnego, nigdy o muzyce. Dopiero jej śmierć obróciła szalę na tą właściwą stronę. Znalazły się też i tysiące nowych fanów...

Wyświęcanie osób które zniszczyły się na własne życzenie nie ma żadnego sensu, tyle że
tutaj chodzi o wyświęcanie tego co po sobie zostawili, kim byli zawodowo, nie w obiektywie paparazzich. Są to wybitne postaci w swoim fachu i skreślanie ich tylko dlatego, że mieli jakieś ludzkie słabości jest złe, bo kto ich nie ma...


RIP
KondZik

Post autor: KondZik »

Damned pisze:Na pewno słyszeliście o tzw. Klubie 27, czyli sławach które odeszły w wieku 27 lat.
Lista osób jest bardzo długa, ale warto wymienić chociaż kilka z nich:

Jimi Hendrix
Janis Joplin
Jim Morrison
Brian Jones
Kurt Cobain
Amy Winehouse

Ja tak na dobrą sprawę świadomie przeżyłem jedynie śmierć tej ostatniej. Bardzo ceniłem ją jako wokalistkę, miałem jej dwie płyty, wybierałem się na koncert do Bydgoszczy. Niestety zmarła na miesiąc przed nim, a w momencie kiedy to się stało i włączyłem jej płytę raz jeszcze, muzyka brzmiała już inaczej. Siedziałem jak w transie, wryty w fotel i słuchałem.

Świadomość że kogoś (na swój sposób znajomego) już nie ma, zwłaszcza że był tak młody, sprawia że dźwięki i teksty nabierają nowego znaczenia i wchodzą na innych poziom. Nie jest to idealizowanie, lecz nowy punkt widzenia...

Kontynuując przypominam sobie że przed jej śmiercią, media przez lata prześcigały się w donosach o jej nowych wybrykach z życia prywatnego, nigdy o muzyce. Dopiero jej śmierć obróciła szalę na tą właściwą stronę. Znalazły się też i tysiące nowych fanów...

Wyświęcanie osób które zniszczyły się na własne życzenie nie ma żadnego sensu, tyle że
tutaj chodzi o wyświęcanie tego co po sobie zostawili, kim byli zawodowo, nie w obiektywie paparazzich. Są to wybitne postaci w swoim fachu i skreślanie ich tylko dlatego, że mieli jakieś ludzkie słabości jest złe, bo kto ich nie ma...


RIP
Przyznam, że miałem podobne odczucie po śmierci Amy.
Wreszcie ktoś zwrócił uwagę na twórczość a nie wybryki. I osobiście bardzo lubiłem Jej głos.
Klub 27 to jedna z myśli która mi przyszła kiedy pisałem ten temat, mimo że o tym nie wspomniałem. Np taki Hendrix, ciekawe czy nadal wyprzedzałby innych muzyków o lata.
Miracle-BJ
Have A Nice Day
Have A Nice Day
Posty: 2014
Rejestracja: 7 sierpnia 2011, o 16:59
Lokalizacja: Nowy Sącz

Post autor: Miracle-BJ »

Fenomen muzyków narkomanów tkwi w tym, że mieli oni inny obraz świata, mieli swoje wizje, swoje pragnienia, postrzegali świat w innych kolorach. Potrafili to przelać na papier i stworzyć coś, co dla innych ludzi, odbiorców ich muzyki stawiało pewne problemy w innym świetle. Słuchacz dogłębnie analizował myśli, które autor wyrażał w swej twórczości i dochodził do wniosku, że przedstawiony problem był niezauważalny lub bagatelizowany w życiu codziennym. Dlatego te osoby postrzegane są jako genialni muzycy bo potrafili przedstawić siebie, innych, swoje życie bardzo szczerze i odważnie a czasami wręcz szukali pomocy poprzez swoje słowa . Często jest tak, że po śmierci takiego muzyka następuje wstrząs, zachłyśnięcie się jego twórczością i ocenia się go w inny sposób niż dotychczas.
Ja też podam przykład Amy, bo kiedy żyła nie interesowałam się w ogóle jej twórczością. Czytałam, słyszałam tylko o jej uzależnieniu i skandalach. A kiedy zmarła, przesłuchałam bardzo dokładnie jej płyty, przeanalizowałam jej teksty i zrozumiałam, że ona była wspaniała. Jej teksty bardzo szczerze przedstawiają ją jakim była człowiekiem, jak postrzegała życie i z jakimi problemami się borykała oraz jak widziała wszystko wokoło. Jej wspaniały głos jeszcze bardziej oddawał to, co miała do powiedzenia.
Tak już jest, że bardziej docenia się osoby, które już odeszły, bo odbiorca skupia się na tym co pozostawili po sobie, wiedząc, że już nic innego nie możemy od nich oczekiwać. Nie pochwalam jedynie tego, że osoby te nazywane są bohaterami, bożkami czy wręcz świętościami.
Po prostu ludzie z nałogiem, który ich zgubił, którzy wyrażali siebie w inny sposób często zrozumiały tak naprawdę tylko dla nich.
Być może powtórzyłam opinię innych osób, ale chciałam wyrazić moje zdanie na ten temat.
BJ - It's my life - Always !
Sam Bora

Post autor: Sam Bora »

"Fenomen muzyków- narkomanów" dośc ryzykowna sekwencja słów... Ten temat nie dotyczy bowiem uzależnień muzyków od drugów lecz "tragicznych idoli którzy wyzionęli ducha u szczytu swojej popularności". Osobiście nikogo z nich nie żałuję... Czy jestem nieludzki?
Branie narkotyków było przecież ich wyborem. Z całą pewenością świadomym. Zgodzę się jednak z tym, że spora rzesza "muzyków, którzy odeszli przez narkotyki" to postacie tragiczne. Wymienić można takie nazwiska jak Syd Barret, Hillel Slovak, Layne Staley czy choćby zagubiona Amy Whinehouse.
Awatar użytkownika
Adrian
Gdańsk Supporter
Gdańsk Supporter
Have A Nice Day
Have A Nice Day
Posty: 4413
Rejestracja: 17 września 2005, o 17:02
Lokalizacja: Dąbrowa Górnicza

Post autor: Adrian »

Wyświęcanie osób które zniszczyły się na własne życzenie nie ma żadnego sensu,
Branie narkotyków było przecież ich wyborem. Z całą pewenością świadomym.
Nie bronie ich, ale nie zgadzam sie z tym co piszecie.
Bartosiewicz spędziła 8 lat na psychoterapii zanim powróciła do normalności. A wystarczyłoby aby wokół siebie nie miała bliskich, osób które rzuciły jej rozwiązania (psychoterapia).. wystarczyło by otaczałaby się managerami, którzy widzieliby w niej tylko zysk, a przyjaciele kolegowaliby się tylko dlatego bo jest sławna.. Znajomi którzy zabieraliby ją w ramach odskoczni na zakrapiane imprezy, a dla spróbowania można podać narkotyki (przecież nic się nie stanie).. wystarczyłoby inne środowisko a dzisiaj moglibyśmy o niej mówić w czasie przeszłym.

8 lat psychoterapii było potrzebne aby poradzić sobie na tyle, aby wrócić do grania. A mówimy przecież o osobie, która nie piła i nie wprowadzała się w pozytywne stany przez narkotyki.. Nie miała tak mocnych skoków emocjonalnych, a potrzebowała aż 8 lat.

Ci muzycy narkomani to w większości osoby niesamowicie wrażliwe, które nie poszły drogą Edyty czyli całkowitego odcięcia się od środowiska. Mieli zdolność do wchodzenia w mocno negatywne, ponure stany a do tego prowadzili emocjonalny tryb życia. Tak silne emocjonalnie utwory wsparte presją koncertów, życia w trasie są dawką zabójczą dla wielu wraźliwych osób.

Dla mnie bardziej odpowiedzialni za ich śmierć są ich jest otoczenie (managerowie, rodzina znajomość) ich geny, wychowanie no i miłość do muzyki.
Awatar użytkownika
prezes1
Gdańsk Supporter
Gdańsk Supporter
Have A Nice Day
Have A Nice Day
Posty: 3527
Rejestracja: 4 maja 2010, o 21:48
Ulubiona płyta: These Days i NJ
Lokalizacja: Lublin

Post autor: prezes1 »

Rodzina czy środowisko to mogą być odpowiedzialni za przypadki z ostatnich 20 lat bo znakomita większość przytoczonych tu osób żyła w złotych czasach hipisowskich gdzie branie narkotyków było jak chleb powszedni.
Jim Morrison - fenomenalny poeta, który otwierał sobie drzwi do percepcji za pomocą dragów. Hendrix - wiadomo. Tamci ludzie z lat 60/70 to byli pionierzy muzyki rockowej, dla nich dragi były częścią życia i kultury. Ale gdyby nie byli geniuszami to nikt by o nich nie pamiętał(w tamtych czasach zeszło masę ludzi z tego świata przez narkotyki a pamięta się tylko tych najważniejszych). Wtedy ćpali wszyscy.
Natomiast ci co ćpają w dzisiejszych czasach robią to na własną odpowiedzialność i świadomie.
W Polsce jest większy problem z alkoholizmem wśród muzyków niż z narkotykami. Tak więc u nas może ucieczką dla takiego 'artysty-wrażliwca' byłby alkohol raczej.
"Opinions are like assholes...Everybody has one!"
Awatar użytkownika
Damned
Gdańsk Supporter
Gdańsk Supporter
Have A Nice Day
Have A Nice Day
Posty: 4971
Rejestracja: 7 listopada 2012, o 03:16
Ulubiona płyta: These Days
Lokalizacja: Polska
Kontakt:

Post autor: Damned »

Na potwierdzenie słów Prezesa, warto dodać, że przyczyną śmierci Amy Winehouse było zatrucie alkoholem, nie dragami.
Awatar użytkownika
misstwisted
Gdańsk Supporter
Gdańsk Supporter
Have A Nice Day
Have A Nice Day
Posty: 973
Rejestracja: 16 marca 2011, o 18:51
Lokalizacja: Pszczyna

Post autor: misstwisted »

Cobain stworzył coś na styl nowego brzmienia, a nie do końca tego chciał, dlatego ćpał i się zastrzelił. To w skrócie.
A w rozwinięciu... Ja to rozumiem trochę w inny sposób i trochę niezrozumiały. Cobain ponoć (stosuję tę tolerancję, bo nigdy nie byłam fanką Nirvany i nigdy tak strasznie nie zagłębiałam się w historię tego zespołu jak chociażby w historię BJ, więc wszystko zasłyszane wyłącznie z ust fanów) nie chciał być sławny, a na siłę cisnął się do świata muzyki, tym samym stając się sławnym, więc coś tu musiało zgrzytnąć, prawda? Gene Simmons wypowiedział się niedawno, że nie uważa Cobaina za ikonę muzyki i w stu procentach rozumiem jego słowa oraz popieram. To obecni młodociani na nowo wskrzeszają Cobaina (i przy okazji Ryśka), bo jest to swego rodzaju egzotyka, potwierdzenie zasady sex, DRUGS, rock n' roll. Ludzie świeżo wkręcający się w temat muzyki rockowej po prostu muszą to przejść i wiem jak to było, gdy ja byłam w wieku 13-15 lat, ilu ludzi słuchających Dżemu wygladało na większych narkomanów, niż sam Rysiek :D Jest to bardziej moda i kult artystów ćpających niż zachwyt ich 'talentem' i przekazem tekstów. Obecnie nie znam nikogo w moim wieku kto słuchałby Nirvany czy Dżemu po to żeby jarać się śpiewaniem po dragach. Nie znam również osób, które zachwycają się talentem takich artystów. Są bardziej sceptyczni, bardziej krytyczni.
Osobiście nie uważam Ryśka za jakiegoś artystę specjalnie uzdolnionego, a Cobaina w ogóle nie uważam za artystę :)

Taka dygresja:
Zauważcie, że w ostatnich dniach wśród tych samych młodych wyznawców Ryśka i Cobaina modny się zrobił Freddie Mercury :cfaniak:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Muzyka”