Uch, ani się obejrzałam, a tu minął tydzień, pokoncertowa fala zaczęła z lekka opadać, a ja, gdzieś pomiędzy jednym wyjazdem a drugim i emocjonowaniem się po raz k-nasty, że rany, flaga, Jon w koszulce, i w ogóle mogę umierać szczęśliwa, a próbą chłodnej kalkulacji co tym razem powinnam wrzucić do plecaka, żeby było
tip-top smilin’ (

) i żebym równocześnie nie wyglądała jak przesiedleniec, jeszcze nie zdążyłam się jakoś konkretniej i na chłodno wypowiedzieć. No to może czas najwyższy, postaram się bez zbędnego patosu, choć zaiste nie wiem, gdzie zaprowadzą mnie grafomańskie zapędy
Powiem szczerze, że w poniedziałkowy wieczór ponad tydzień temu pakowałam się do busa z nieco mieszanymi uczuciami. Jasne, była ekscytacja i radosna ‘korba’, ale wszystko poprzedzone sporymi wahnięciami okołokoncertowego nastroju, spowodowanymi przez wiadome przetasowania na scenie. Ostatecznie stwierdziłam, że musi przecież być fajnie, chociaż gdzieś po tyłogłowiu latało mi przeświadczenie, że jakkolwiek czysto towarzyską stroną wyjazdu (o której za chwilę

) zapewne będę usatysfakcjonowana w stu procentach, to muzycznie może się skończyć niedosytem. Lubię się mylić w takich momentach.
Jeśli chodzi o sam koncert, to jedyne, co mnie nie zaskoczyło, to tradycyjny polski, za przeproszeniem, burdel na bramkach, który jednak jakoś (tak, to zdecydowanie dobre słowo) udało się okiełznać. Na dobrą sprawę to pierwszy koncert, gdzie szaleńczy bieg do barierki zaczęłam dopiero po postawieniu stopy na płycie - i pierwszy, gdzie mogłam swobodnie opuścić upolowane miejsce (choćby po to, żeby rozprowadzić po reszcie publiczności kilka tub z bransoletkami) i potem spokojnie na nie wrócić. Nikt nikogo nie deptał, nikt nikomu nie skakał po plecach (przynajmniej w DC), naprawdę pełna kultura

Jeśli chodzi o sam zespół - owszem, widziałam ileś tam koncertów z płyt, ale rany boskie, nie spodziewałam się, że nawet w tym - khem - zdekompletowanym składzie będą
aż taką petardą. Ciężko mi nawet jakoś składnie to ocenić, bo nawet jeśli coś nie grało czy ktoś nie trafiał w dźwięki - nie słyszałam tego, naprawdę. Byłam (i dalej w sumie jestem) pod niesamowitym wrażeniem tego, co mnie otaczało: zespołu, świetnie bawiącego się na scenie i całkiem widocznie zaskoczonego publicznością. Jona, który od środy jest dla mnie żywą definicją słowa ‘charyzma’. Publiki, cały czas reagującej niesamowicie żywiołowo. Ogólnej fiesty, którą było czuć przynajmniej w DC, zwłaszcza jak w tłumie pojawiły się baloniki i piłki. Rany, stałam w kolejce obok odpowiedzialnych za to Niemców (jeżdżą za zespołem po całej Europie i na każdym koncercie jest coś podobnego, ‘ukłonem’ w naszą stronę była - według ich słów - przewaga barw biało-czerwonych), ale nie przypuszczałam, że to aż tak wyjdzie! O naszej fladze, reakcji Jona na nią - i naszej reakcji na Jaśka w biało-czerwonej koszulce - czy o oświadczynach napisano już chyba wszystko, to są momenty, które będę pamiętać długo, dłuuuugo, żeby nie rzec - forever and ever. Nie wiem, jakim cudem ani razu nie uderzyłam w ryk w trakcie koncertu (za to niedużo brakuje mi teraz, kiedy po Facebooku przelatuje fala pt. ‘tydzień temu o tej porze’… xD), po wszystkim też byłam w stanie wypowiedzieć się w miarę składnie (choć głos na stałe obniżył mi się o dwa tony, tak zmordowałam struny głosowe, drąc się jak niezrównoważona xD) - i poza gorączkowym wykrzykiwaniem jeden przez drugi co lepszych momentów, do głowy przyszło mi stwierdzenie - ‘ósmego dnia Bóg stworzył Bon Jovi*, a dziewiątego - fanów, i zesłał ich do Polski’. xD
Tak, wiem, powiało fanatyzmem, ale hej - magia zespołu, w którym zakochałam się na nowo po 13 latach, swoją drogą, ale gdyby nie ludzie, z którymi stykałam się przez te cztery dni - gdyby nie
WY - ten wyjazd zdecydowanie nie byłby aż taki magiczny!

Każda jedna osoba, którą spotkałam, przyczyniła się do tego, że pobyt w Gdańsku był niezapomniany - i dzięki za wszystko! Za wspólną zabawę przed koncertem, w jego trakcie i oczywiście na afterparty

Szkoda, że niektórych poznać mi się nie udało (tu zez w stronę
Tomkera 
) a z niektórymi udało się w porywach tylko przywitać, choć dobre i to (
Damned 
). No i sporej części osób pewnie do teraz nie byłabym w stanie połączyć z nickami (tak, wiem, shame on me…) Wszyscy jesteście niesamowici i bardzo się cieszę, że Was poznałam / spotkałam ponownie po dłuższej lub krótszej przerwie

Pamiętam, jak daaaawno, dawno temu, kiedy Śląskie Zloty dopiero startowały, wyobrażaliśmy sobie, jak by to było fajnie być razem na koncercie… lata minęły, część osób z ekipy była obecna duchem/po drugiej stronie telefonu, but still - to chyba było nawet lepsze, niż planowaliśmy <3
No i chwila na prywatę/kilka podziękowań szczególnych:
Little Runaway,
Harriet - za wtorkowy rekonesans i zwiedzanie;
Agata BJ (+ Maciek!),
Jovizna - niesamowicie się cieszę, że w końcu spotkałam Was na żywo, po tyyyylu latach
Bodzio - jesteś mistrzem, i tyle!
Misstwisted - za kolejkowanie i plażę pod stadionem;
Ricky i
thorgal_30 - już pewnie dobrze wiedzą za co
Rokitka - za zlot

I last but not least -
Frankie - aż mnie korci, żeby napisać ‘za świętą cierpliwość’… xD Znaczy się, za towarzystwo na zlocie, kiedy inni już dawno odpadli, no i za towarzystwo w drodze powrotnej

Wracało mi się dużo, dużo milej i depresja pokoncertowa przyszła później
Cudowni jesteście i już tęsknię
*te (ładnych) kilka lat temu, kiedy zaczynałam fanowską przygodę, hasło ‘And on the 8th day God created Bon Jovi’ było szalenie modne
