Moim zdaniem jest to koncert live ukazujący inne oblicze zespołu niż zazwyczaj. Koncert można nazwać uspokajający duszę. Jon w nieco innym wcieleniu - bardziej romantyczny i wzruszający ale też momentami drapieżny.
Fantastyczne wykonanie "You give..." i "Bad medicine", wzruszające "Bed of roses", uczuciowe "Always" i zarąbiste "Blood on blood" na sam koniec. Pozostałe wykonanie również perfekcyjne i bez zarzutu. Oczywiście nie zabrakło chyba ukochanego przez Jona "sza la la, sza la la" w "Joey".
Richie grzeczny chłopczyk "brzdękający" GIENIALNIE na gitarkach. Pozostali jakby troszkę w cieniu ale wspaniali i niezastąpieni.
Koncert oglądany przeze mnie enty raz i za każdym razem te same uczucia lecz dostrzeżone na nowo i głębiej.
Uważam ten koncert za bardzo pozytywny. Uwielbiam Bon Jovi akustycznie albo w tym wydaniu co ten live, lecz jednak "normalne" koncerty dodają mi więcej energii. Czuję bardziej siłę, moc muzyki i ten rockowy pazur wyzwala u mnie uczucie wyzwolenia i wolności.
Z resztą co tu gadać. Zawsze, wszędzie i pod każdą odsłoną są niezastąpieni, genialni, pozytywni itd.
Takie jest moje zdanie i kropka

[ Dodano: 2011-10-18, 21:14 ]
Zapomniałam dodać, że właśnie przed chwilą skończyłam oglądać ten koncert i dlatego mnie wzięło na dyskusję.