Pierwszą piosenką jaką usłyszałam, było (jakie to oryginalne) It's my life. Chociaż uważałam ją za fajny kawałek, i zachwycałam się wokalem Jona, ten jeden utwór nigdy by mnie nie zmusił do zapoznania się bliżej z twórczością BJ - był to jeden z tych hitów, które trzymam gdzieś tam w folderze "Różne" i czasem sobie puszczam

Na szczęście na tym się nie skończyło.
Bijąc się z pięćdziesięciokilogramowym owczarkiem gdzieś na kanapie, usłyszałam w Mtv Classic "Bed of Roses"... A później, w nocy, "Livin' on a prayer". I nie mogłam już spać w nocy, tylko te dwie melodie cały czas tłukły mi się po głowie - to pozostało mi do dzisiaj, zawsze kiedy usłyszę po raz pierwszy jakiś nowy wspaniały zespół- nie mogłam spać po "18 and life" Skid Row, po "One" U2, po "Amazing" Aerosmith.
Rano oczywiście rzuciłam się na kompa, i hurtem ściągałam wszystko co było podpisane "Bon Jovi".
I przepadłam
