Zupełnie jak w 2013 roku. Limitless jest tak cudownie tragiczne, że aż wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Nie jest to taki wybuch śmiechu, jak w przypadku Because We Can, ale beznadziejność tego kawałka zdecydowanie poprawia mi humor. Od boysbandowego rytmu, przez sylabowanie refrenu po już wręcz legendarny bridge. Co to za czasy, że muszę na odreagowanie załączyć sobie Physical w wykonaniu Dua Lipy, żeby przypomnieć sobie jak brzmi bridge z rockowym pazurem xD Ale przebrnąłem. Żałuję, bo nie wiem po co. Nic godnego uwagi tutaj nie ma.
Zwykle piosenki zyskują, gdy słucha się je na płycie jako element całości. Do What You Can... z jakiegoś powodu traci. Już od pierwszych dźwięków nie mam ochoty tego słuchać. Tutaj mam jeszcze większe poczucie straty czasu, niż przy pierwszym utworze. Refren fajny, bo wpada w ucho, ale cała reszta słabiutka.
Od trzeciego numeru coś zaczyna się dziać. Paradoksalnie, bo w piosence, w której niewiele się dzieje. Ale właśnie dlatego tak dobrze się jej słucha. Tak powinien grać rockmen w podeszłym wieku. Problem w tym, że tutaj poszło trochę za mocno, bo Jon nie ma 70 lat
Kompozycja dobra, ale głos Jona kiepski. Niestety, ale to słychać.
Jak czytałem porównania do Crusha to śmiałem się pod nosem, ale Beautiful Drug faktycznie ma taki klimat. Słychać to i owo w tle. Nowe, dobre Bon Jovi
Brzmi jak piosenka z ery Shanksa, ale nie czuć zażenowania. Interesujące.
Story Of Love już niestety męczące. Cały czas to samo. Jon nawet przy takiej prostocie nie potrafi brzmieć przyzwoicie. Solówka całkiem, całkiem, ale dupy nie urywa. Brzmi bardziej jak Phil, niż jak Szanks, więc na plus. Cała piosenka jednak totalnie do zapomnienia.
Let It Rain to już Shanks, jakiego znamy. Nie jest totalnie do niczego, ale brzmi zbyt znajomo. Na What About Now byłby to jeden z lepszych kawałków.
Lower The Flag to kompozycja, jaką spodziewałem się usłyszeć na tym albumie. Spokojna, klimatyczna i tym razem dobrze zaśpiewana. Myślałem, że będzie więcej tego typu piosenek, tymczasem dopiero na siódmej pozycji dostaję to, czego oczekiwałem (nie licząc trójki, ale to się już znało wcześniej). Ciekawy bridge. Ambitniejsze brzmienie. Jon w takim repertuarze nie przynosi sobie wstydu. Oby następne albumy w całości brzmiały w ten sposób. Dżonie Bon Dżowi - podążaj tą drogą!
I kolejna dobra piosenka! Uf, odetchnąłem z ulgą, bo do tej pory było bardzo słabo. Blood na pewno dosyć przewidywalne, ale robi robotę. Nic nadzwyczajnego, ale... tego mi było trzeba.
Brothers In Arms jest... rockowe
Miło, że na płycie Bon Jovi jest coś rockowego, bo to nie taka oczywistość. Szkoda, że wcześniejsze piosenki tak wyraźnie odstają poziomem od tych trzech, bo wtedy wracałbym do tego albumu.
Unbroken źle umiejscowione. Z drugiej strony nie było za bardzo w czym wybierać. W sumie sam nie wiem, co powinno kończyć ten album, ale chyba wolałbym zamienić miejscami Unbroken z Limitless. Jakoś tak bardziej mi pasuje, ale to już moja wizja. Na pewno zyskało by na tym samo Unbroken, które nie jest złe.
1. Limitless 2/10
2. Do What You Can 3/10
3. American Reckoning 6/10
4. Beautiful Drug 7/10
5. Story Of Love 1/10
6. Let It Rain 3/10
7. Lower The Flag 8/10
8. Blood In The Water 8/10
9. Brothers In Arms 7/10
10. Unbroken 6/10
Na dziesięć utworów, sześć z pozytywnym odbiorem. Nie jest źle, ale nie jest też dobrze. Ambitniejszy Jon wypada z różnym skutkiem. Daleko mu do najlepszych. Aż chciałoby się powiedzieć, że musi się jeszcze sporo nauczyć. Co jest wręcz absurdalną myślą. Tak jak podejrzewałem - jest to krok w dobrym kierunku, ale droga jest długa i jeden krok nie wystarczy. Czekam na kolejne. Nadzieja nie umarła, kilka piosenek na tym albumie mi ją przywróciło.