
Zacznę od tego, że dzień przed koncertem na Wembley, korzystając z uroków Camden Town, jednej z ciekawszych dzielnic Londynu, zupełnie przypadkiem skręciłem w jedną z mniej ruchliwych ulic, gdzie natrafiłem na sklep dla gitarzystów o nazwie "Guitar Guitar". Zaciekawiła mnie około dziesięcio-osobowa kolejka pod drzwiami. Po rozmowie z ludźmi czekającymi na wejście - ku mojemu zdziwieniu - okazało się, że w środku za 5 minut ma rozpocząć się spotkanie z Philem-X! Jak to mawiają - w życiu nic nie dzieje się przez przypadek...

Impreza była zamknięta, w zasadzie można ją nazwać sekretną, bo w mediach i necie nie było żadnych zapowiedzi tego wydarzenia. Pod sklepem nie czatowały więc setki fanów. Oprócz mnie i mojej osoby towarzyszącej, byli tam tylko jedna Amerykanka i trójka Anglików, którzy trafili tam też przez przypadek. Teoretycznie nie miałem prawa się tam dostać. Ale po kilku próbach udało się. Wewnątrz było bardzo niewiele miejsca. Setki gitar wyeksponowanych na ścianach, około 40-stu fanów z całego świata + obsługa sklepu. Krzesła ustawione były w paru rzędach przed Philem grającym znane covery, opowiadającym różne anegdoty i odpowiadającym na pytania fanów.
Na końcu, czyli po około półtorej godziny wszyscy uczestnicy ustawili się w kolejce, by móc zamienić z Philem parę słów, dostać autograf z dedykacją i zrobić sobie zdjęcia. Jako, że moja pierwsza seria zdjęć wyszła prześwietlona (przez manualne ustawienia aparatu), stanąłem w kolejce po raz drugi. Tym samym miałem okazję pogadać z Panem X dwukrotnie. Dodam, że sam rozpoczął temat koncertu w Warszawie. Pamiętał dobrze, że to już za niecały miesiąc... Niestety nie zdradził co planują zagrać... No dobra, zdradził, ale mam nikomu nie powtarzać

Na Wembley byłem około godziny 16, czyli godzinę przed otwarciem bram stadionu. Droga ze stacji metra Wembley Park była jak schody do raju

Obiekt robi ogromne wrażenie i aż trudno uwierzyć, że można go wypełnić do ostatniego miejsca. A jednak... Po zaopatrzeniu się w napoje na najbliższe parę godzin, zająłem miejsce na samym środku, parę metrów przed wybiegiem w Golden Circle. Czekanie na BJ uświetnił występ Manic Street Preachers, którzy podkreślali, że to dla nich pierwszy koncert na tym stadionie. Zaczęli z grubej rury od swojego największego przeboju "Motorcycle Emptiness". Nie mogło też zabraknąć "If You Tolerate This", choć największy aplauz wzbudził cover Guns N Roses "Sweet Child o Mine". Wtedy po raz pierwszy poczułem ciarki na plecach. Gdy publika pokazała moc swoich gardeł. Ale to był tylko mały przedsmak, bo stadion wciąż był zapełniony w co najwyżej 60%.
Wreszcie o 19:55 zaczęło się. Życzyłbym sobie, aby każdy koncert zaczynał się tak energicznie i elektryzująco jak ten. Publiczność oszalała i momentami nie słyszałem Jona, co było iście epickim doświadczeniem
Emocje nieco opadły podczas "Whole Lot of Leavin'" i "Lost Highway", ale wówczas dostrzegłem, że stadion jest pełny. Nie było już wolnego krzesełka na trybunach. Imponujący widok. Na uwagę zasługuje piękna oprawa koncertu. Wielkie telebimy i animacje przygotowane do poszczególnych utworów to coś na czym przyjemnie zawiesić oko.

Największe wrażenie zrobiła na mnie energia Jona. Był na tej scenie wszędzie. Widać było, że daje z siebie maksimum. Że jest przygotowany na ten dzień. Że to nie ten sam człowiek co z ostatnich paru lat. Kapitalnie wypadło "Runaway", "Lay Your Hands", "I'll Sleep When I'm Dead", a nawet "Born to Follow"! Wykonanie "It's My Life" było nie z tego świata. W dużej mierze za sprawą fenomenalnej publiczności.
Podczas "Amen" do wyjść ustawiły się prawdziwe pielgrzymki. Gdy w połowie utworu JBJ otworzył wreszcie oczy, szybko zorientował się, że na stadionie jest z 5,000 mniej ludzi (bezcenna mina)
Najbardziej magicznym momentem koncertu były oczywiście bisy i fenomenalne - jak na obecne standardy - wykonanie "Always". Tysiące światełek na trybunach, konfetti sypane gdzieś z górnych partii sceny - niezapomniany widok. Phil zrobił na mnie duże wrażenie tą solówką.
Koncert zakończył się o 22:20. To prawda, że liczyłem na więcej utworów, a dokładniej na 1, bo dokładnie tyle zdążyliby jeszcze zagrać przed rygorystycznie przestrzeganą ciszą nocną. Jednak bez względu na ilość utworów, było to jedno z najważniejszych doświadczeń w życiu fana i w każdej chwili udałbym się, by przeżyć to raz jeszcze.

To wydarzenie przejdzie do historii z kilku powodów:
1. Co prawda nie znamy jeszcze precyzyjnych danych o frekwencji, ale już dziś można powiedzieć, że był to jeden z największych koncertów stadionowych w historii BJ. I na pewno największy od koncertu w Dublinie w 2006 roku. A czy największy w historii? Oficjalne dane poznamy, gdy Billboard opublikuje listę Boxscore Office w lipcu.
2. Występ przycementował obecny skład, pokazał że BJ wciąż istnieje i że na obecnym etapie ma się bardzo dobrze.
3. JBJ udowodnił, że jest w stanie wznieść się wysoko ponad to co prezentował przez ostatnie 5 lat.
