Nigdy nie zapomnę epickich sytuacji, jakich bylam uczestnikiem w drodze na koncert, a to, czego doświadczylam na stadionie, przechodzi moje wszelkie pojęcie.
Jon zyskał w moich oczach wielkim luzem, poczuciem humoru i dystansem do siebie, a jednocześnie poważnym podejściem do wykonywanej roboty (o czym wiedziałam, ale nie doświadczylam tego jeszcze na własnej "skórze"). Jego głos zakoczył mnie bardzo pozytywnie, mało było "kozich" nut, a wszelkie krzywizny można wybaczyć. David i Tico - któż mógłby ich zastąpić, cudowni ludzie, pełni pasji i zaangażowania w wykonywaną pracę (po koncercie usłyszałam, jak pewna pani podekscytowana mowi do męża: "widziałeś tego perkusistę? Niemłody chłop, a jak grał!", a jeszcze dziś usłyszałam od koleżanki, która była tam razem ze mną: ale nie no, ten perkusista, jak on dawał!). Oczywiście, że z tyłu głowy krążyło pytanie: gdzie jest Rysiek?. Ale trudno, patrol Rutkowskiego w moich myślach na czas występu musiał odłożyć próby jego ściagnięcia na scenę, bo nie miałam zamiaru wpędzić się tam w depresję, a Phil to bardzo fajny gitarzysta.)
Setlista świetna, choć zabrakło utworów takich jak "Dry County" czy "Santa Fe", przydałby się również jakieś "Blaze.." albo "Bed Of Roses", ale osobiście nie mam na co narzekać.
Publiczność mogę podzielić na osoby, które się bawiły, jak i na te zupełnie drętwe, wokół mnie znajdowali się ludzie, którzy skakali i śpiewali, ale również tacy, którzy tylko stali oraz tacy, którzy cały szał koncertowy oddali w lekkim dość statycznym gibaniu się w biodrach, z wsadzonymi w kieszenie rękami. Zauważyłam też osoby, które nawet nie klaskały po zakończeniu utworów. Chóralny "Wanted..." też powinien być wg mnie bardziej nośny i wielogardłowy, jednak na "It's My Life" oraz "Livin' On A Prayer", nie było na tej planecie glośniejszego zakątka od Gdańska. Puenta: kiedy podczas "Always" słyszałam, jak cały stadion płynie w rytm śpiewanego AAALWAAAYSSS, nie mogłam uwierzyć, że gdzieś na początku koncertu Jon pukał w mikrofon i pytał: czy to jest włączone? i pewnym było, że wszyscy razem i każdy z osobna zostali przez Jona zobyci.
Podsumowując, napiszę o momencie, w którym nie zapanowałam nad wzruszeniem. Wiele razy na tym forum spotkałam się z opinią, że piosenka "You Want To Make A Memory" ma w sobie to "coś" i że prędzej czy później to człowieka dopada. Na mnie wsiadło podczas koncertu. Kiedy słyszałam śpiewającego Jona i widziałam, że czas płynie nieuchronnie, uświadomiłam sobie, że choć to już nie młodzieniaszki, zawsze będą głosem pokoleń. A ludzie zawsze będą przy zespole, żeby wyśpiewać FAITH podczas KTF, żeby wydrzeć z gardła ostatnie dźwięki "Livin'..", kiedy Jonowi brakuje głosu, żeby część publiki oddzieliła się od reszty, śpiewając Ryśkowe WANTEEEEED podczas refrenu "WDOA" i żeby przekazywać pokoleniom, że najfajniejszym dźwiękiem 2000 roku było ŁOŁ ŁOŁ.
KondZik: "lepszy Bon Joviowy świat" - toż to powinni ekranizować:) Cudne.
Talia: "Jon podnosi rękę. Jest tam sam, na scenie." - dokładnie, serce pękło.
A fanom dziękuję za flagę i za Jona w koszulce.