"Bon Jovi 2020" (nowy album)
Moderator: Mod's Team
- Bon Jovi
- Have A Nice Day
- Posty: 627
- Rejestracja: 21 września 2005, o 21:09
- Ulubiona płyta: Cała twórczość
- Lokalizacja: Warszawa - Śródmieście
Re: "Bon Jovi 2020" (nowy album)
"Lower The Flag" (Lyric Video).
"Livin' On A Prayer"
-----------
Aby się dowiedzieć kim jestem, trzeba mnie najpierw poznać.
-----------
Aby się dowiedzieć kim jestem, trzeba mnie najpierw poznać.
- Bon Jovi
- Have A Nice Day
- Posty: 627
- Rejestracja: 21 września 2005, o 21:09
- Ulubiona płyta: Cała twórczość
- Lokalizacja: Warszawa - Śródmieście
Re: "Bon Jovi 2020" (nowy album)
Możesz mieć rację.JonetteBJ pisze:Coś majstrowane było na pewno, nie chce mi się wierzyć, że mogliby sobie odpuścić. W sumie nawet nie wykluczałabym tego, że cały koncert był pre-recorded, ale...
Tak czy inaczej u podstaw mamy chyba najpewniejszy i najlepiej kontrolowany głos Jona od lat! I ta dykcja. Naprawdę Jon dał radę nie zjeść połowy tekstów i jednocześnie nie dostać zadyszki?
Naprawdę czuję, że to zmierza w dobrym kierunku, a ta nieplanowana przerwa bardzo mu służy błagam tylko, niech on tego nie zepsuje...
https://vimeo.com/464242946
"Livin' On A Prayer"
-----------
Aby się dowiedzieć kim jestem, trzeba mnie najpierw poznać.
-----------
Aby się dowiedzieć kim jestem, trzeba mnie najpierw poznać.
Re: "Bon Jovi 2020" (nowy album)
tak, tak sam se pisał, i te jego podziękowania... ciężko to czytać.prezes1 pisze:I jeszcze jedna rzecz a propos tego 'kłamcy solówkowego' Shanxa: jest oficjalnie na zdjęciach w książeczce i wymieniony jako 'electric guitar' !
Ogólnie książeczka fajna. Na jednym zdjęciu nie widać Szanksa tylko Phila, na drugim - odwrotnie. Szkoda, że dotyczy to salonu nagraniowego, ale jest ujęcie Phila z słuchawkami i to chyba lekko podkreśla, że jest tego częścią. Zresztą na tym występie teraz w radiu widać jak Phil się bawi grą, a Shanks spogląda na niego, czy za nim nadąża
...and just only rock...
- Bon Jovi
- Have A Nice Day
- Posty: 627
- Rejestracja: 21 września 2005, o 21:09
- Ulubiona płyta: Cała twórczość
- Lokalizacja: Warszawa - Śródmieście
Re: "Bon Jovi 2020" (nowy album)
Nikt nie pisze że Phil X nie miał żadnego udziału w albumie THINFS, miał swój udział, ale wtedy solówki, chyba poza BAT nagrał, John Shanks. Wtedy zespół nie ogrywał całego albumu, tylko był podsyłany materiał gotowy. Jednak nie ma co się kłócić. Na pewno większy udział miał przy nagrywaniu albumu "2020", co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Teraz cały album był inaczej nagrywany, czego efekty słychać w brzmieniu utworów, nie są komputerowe. Taki kierunek powinien być obrany na przyszłość. Wiadomo że łatwiej każdemu u siebie coś nagrać i podesłać, a razem trudniej i dłużej, ale efekt końcowy jest w zasadzie dużo, dużo lepszy.
"Livin' On A Prayer"
-----------
Aby się dowiedzieć kim jestem, trzeba mnie najpierw poznać.
-----------
Aby się dowiedzieć kim jestem, trzeba mnie najpierw poznać.
Re: "Bon Jovi 2020" (nowy album)
Słyszeliście występ w radio.com ?
Who says brzmi męcząco, ale Livin' nieźle, szczególnie końcówka. Jonowi przerwa zrobiła dużo dobrego.
Who says brzmi męcząco, ale Livin' nieźle, szczególnie końcówka. Jonowi przerwa zrobiła dużo dobrego.
- JonetteBJ
- Keep The Faith
- Posty: 375
- Rejestracja: 2 października 2017, o 12:07
- Ulubiona płyta: These Days
Re: "Bon Jovi 2020" (nowy album)
Ok, w końcu udało mi się znaleźć trochę czasu, żeby usiąść i coś napisać sensownego na temat utworów, które przesłuchałam od rana nie wiem nawet ile razy
Od razu zaznaczam, że dla mnie ten album to głównie utwory 4-9 i to ich przede wszystkim cały czas słucham. Może spróbuję jeszcze kiedyś dołożyć do tego numery 2, 3 i 10, ale nikt nigdy nie namówi mnie na to, żeby zacząć ten album od Limitless
Beautiful Drug - muzycznie bardzo zalatuje tytułowym utworem z poprzedniego albumu, zwłaszcza pierwsze dźwięki, w warstwie lirycznej widać inspiracje Bad Medicine, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Fajny pop-rockowy kawałek, który zdecydowanie powinien być pierwszym singlem. Na plus solówka - może fajerwerków nie ma, ale moim zdaniem dobrze wpasowuje się w całość. Póki co najczęściej z całego albumu gości w moich słuchawkach.
Story Of Love - taka... ballada. Tekst momentami naprawdę wzruszający, ale tu muszę zwrócić uwagę na inną rzecz, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie przy pierwszym odsłuchu - outro. Czegoś takiego się zdecydowanie nie spodziewałam i to było dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie.
Let It Rain - naprawdę przyjemny utwór, czuć w tym coś z tego dawnego Bon Jovi.
Lower The Flag - mocne. Naprawdę mocne. Utwór ma klimat i tak naprawdę nie ma się tu za bardzo nad czym rozwodzić. Dla mnie jeden z mocniejszych punktów albumu.
Blood In The Water - według mnie jeden z najlepszych utworów ostatnich co najmniej dziesięciu lat. Nic odkrywczego nie napiszę stwierdzając, że bardzo czuć tu klimat Dire Straits i genialnego Dry County. Tak czy inaczej kawałek jest świetny i bardzo cieszy mnie fakt, że JBJ stać jeszcze na stworzenie czegoś znacznie ambitniejszego niż Limitless.
Brothers In Arms - fajny kawałek w klimacie klasycznego Bon Jovi z elementami typowego amerykańskiego rocka. Naprawdę fascynujący jest za to dla mnie fakt, że co osoba to inne skojarzenia - jednym przywodzi to na myśl okres SWW-NJ, innym KTF... Mi z kolei zalatuje to klimatem Crusha / Box Setu (szczególnie przywodzi mi na myśl I Could Make A Living i Rich Man Living In A Poor Man's House). Aktualnie drugi najczęściej słuchany przeze mnie utwór.
----
Luv Can - początkowo nic szczególnego, ale końcówka jest świetna. Według mnie ten utwór spokojnie mógłby się znaleźć na wersji podstawowej.
Shine - przyjemna ballada, ta z kolei nadaje się moim zdaniem na bonus track.
----
Podsumowując, album wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że dotychczasowe single kazały mi sądzić, że nie powinnam mieć absolutnie żadnych oczekiwań. Przyjemnym zaskoczeniem jest także produkcja - próżno tu szukać takiej ściany dźwięku, która występowała na większości poprzedniego albumu, co sprawia, że dużo lepiej się tego słucha. Fajnie by było, gdyby panowie z NJ dalej zmierzali w takim kierunku.
Mam wrażenie, że kilka kawałków z wyżej wymienionych pozostanie ze mną na dłużej niż dwa czy trzy tygodnie, co mnie bardzo cieszy.
Teraz pozostaje mi tylko czekać, aż dotrze do mnie mój egzemplarz japońskiego deluxe'a
Od razu zaznaczam, że dla mnie ten album to głównie utwory 4-9 i to ich przede wszystkim cały czas słucham. Może spróbuję jeszcze kiedyś dołożyć do tego numery 2, 3 i 10, ale nikt nigdy nie namówi mnie na to, żeby zacząć ten album od Limitless
Beautiful Drug - muzycznie bardzo zalatuje tytułowym utworem z poprzedniego albumu, zwłaszcza pierwsze dźwięki, w warstwie lirycznej widać inspiracje Bad Medicine, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Fajny pop-rockowy kawałek, który zdecydowanie powinien być pierwszym singlem. Na plus solówka - może fajerwerków nie ma, ale moim zdaniem dobrze wpasowuje się w całość. Póki co najczęściej z całego albumu gości w moich słuchawkach.
Story Of Love - taka... ballada. Tekst momentami naprawdę wzruszający, ale tu muszę zwrócić uwagę na inną rzecz, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie przy pierwszym odsłuchu - outro. Czegoś takiego się zdecydowanie nie spodziewałam i to było dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie.
Let It Rain - naprawdę przyjemny utwór, czuć w tym coś z tego dawnego Bon Jovi.
Lower The Flag - mocne. Naprawdę mocne. Utwór ma klimat i tak naprawdę nie ma się tu za bardzo nad czym rozwodzić. Dla mnie jeden z mocniejszych punktów albumu.
Blood In The Water - według mnie jeden z najlepszych utworów ostatnich co najmniej dziesięciu lat. Nic odkrywczego nie napiszę stwierdzając, że bardzo czuć tu klimat Dire Straits i genialnego Dry County. Tak czy inaczej kawałek jest świetny i bardzo cieszy mnie fakt, że JBJ stać jeszcze na stworzenie czegoś znacznie ambitniejszego niż Limitless.
Brothers In Arms - fajny kawałek w klimacie klasycznego Bon Jovi z elementami typowego amerykańskiego rocka. Naprawdę fascynujący jest za to dla mnie fakt, że co osoba to inne skojarzenia - jednym przywodzi to na myśl okres SWW-NJ, innym KTF... Mi z kolei zalatuje to klimatem Crusha / Box Setu (szczególnie przywodzi mi na myśl I Could Make A Living i Rich Man Living In A Poor Man's House). Aktualnie drugi najczęściej słuchany przeze mnie utwór.
----
Luv Can - początkowo nic szczególnego, ale końcówka jest świetna. Według mnie ten utwór spokojnie mógłby się znaleźć na wersji podstawowej.
Shine - przyjemna ballada, ta z kolei nadaje się moim zdaniem na bonus track.
----
Podsumowując, album wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że dotychczasowe single kazały mi sądzić, że nie powinnam mieć absolutnie żadnych oczekiwań. Przyjemnym zaskoczeniem jest także produkcja - próżno tu szukać takiej ściany dźwięku, która występowała na większości poprzedniego albumu, co sprawia, że dużo lepiej się tego słucha. Fajnie by było, gdyby panowie z NJ dalej zmierzali w takim kierunku.
Mam wrażenie, że kilka kawałków z wyżej wymienionych pozostanie ze mną na dłużej niż dwa czy trzy tygodnie, co mnie bardzo cieszy.
Teraz pozostaje mi tylko czekać, aż dotrze do mnie mój egzemplarz japońskiego deluxe'a
...And I guess I'd rather die than fade away!
- Bon Jovi
- Have A Nice Day
- Posty: 627
- Rejestracja: 21 września 2005, o 21:09
- Ulubiona płyta: Cała twórczość
- Lokalizacja: Warszawa - Śródmieście
Re: "Bon Jovi 2020" (nowy album)
"Blood In The Water" (Lyric Video).
"Livin' On A Prayer"
-----------
Aby się dowiedzieć kim jestem, trzeba mnie najpierw poznać.
-----------
Aby się dowiedzieć kim jestem, trzeba mnie najpierw poznać.
- Bon Jovi
- Have A Nice Day
- Posty: 627
- Rejestracja: 21 września 2005, o 21:09
- Ulubiona płyta: Cała twórczość
- Lokalizacja: Warszawa - Śródmieście
Re: "Bon Jovi 2020" (nowy album)
"Beautiful Drug" (Lyric Video).
"Livin' On A Prayer"
-----------
Aby się dowiedzieć kim jestem, trzeba mnie najpierw poznać.
-----------
Aby się dowiedzieć kim jestem, trzeba mnie najpierw poznać.
- Bon Jovi
- Have A Nice Day
- Posty: 627
- Rejestracja: 21 września 2005, o 21:09
- Ulubiona płyta: Cała twórczość
- Lokalizacja: Warszawa - Śródmieście
Re: "Bon Jovi 2020" (nowy album)
"Story Of Love" (Lyric Video).
"Livin' On A Prayer"
-----------
Aby się dowiedzieć kim jestem, trzeba mnie najpierw poznać.
-----------
Aby się dowiedzieć kim jestem, trzeba mnie najpierw poznać.
- EVENo
- Have A Nice Day
- Posty: 1584
- Rejestracja: 9 października 2016, o 11:51
- Ulubiona płyta: New Jersey
- Lokalizacja: Siemianowice Śląskie
- Kontakt:
Re: "Bon Jovi 2020" (nowy album)
Właśnie mi przypomniałaś, że będę musiał przez to przebrnąć i miałem z tej okazji zrobić Joey Show. A więc jutro Joey Show Na szczęście bez udziału publicznościJonetteBJ pisze:ale nikt nigdy nie namówi mnie na to, żeby zacząć ten album od Limitless
Telewizja kłamie, a Radio Epsilon
- 99-in-the-shade
- Gdańsk Supporter
-
Keep The Faith
- Posty: 346
- Rejestracja: 6 listopada 2012, o 19:04
- Ulubiona płyta: NJ - KTF - TD
- Lokalizacja: Chorzów
Re: "Bon Jovi 2020" (nowy album)
Szczerze mówiąc, nie czekałam na ten album. Jasne, wysłuchałam singli i „Limitless” i „Unbroken” nieprzesadnie mi podeszły, a o ile „Do What You Can” zdawało się mieć potencjał na etapie gitara/głos Jona, to wersja „pełna” nieodparcie przywodziła mi na myśl radosną potupajkę z festynu w Cigacicach. Także no, zero ekscytacji, zero oczekiwań; nawet chęci do przesłuchania na dobrą sprawę też niewielkie. Ostatecznie odpaliłam Spotify na odczepnego w momencie, kiedy ulubione podcasty już mi się skończyły, a praca wręcz przeciwnie. I wiecie co? Kilka razy musiałam się upewniać, czy to aby na pewno ten zespół i ta płyta, bo to, co sączyło się ze słuchawek było zaskakująco dobre.
Tak jak już wspominałam na gorąco na swoim Facebooku – nie jest to dla mnie album dobry w takim samym sensie jak było New Jersey, Keep The Faith czy These Days, ani też nie jest to wydawnictwo, gdzie każda piosenka przyprawia o gęsią skórkę. Tym niemniej po poprzednich dwóch albumach, które uważam w najlepszym wypadku za nijakie (do tego stopnia, że poza singlami nie byłabym w stanie przypasować poszczególnych utworów do płyty, nawet postawiona przed plutonem egzekucyjnym) usłyszałam coś, do czego wiedziałam, że będę chciała wracać. Mimo że odsłuchałam to wydawnictwo dopiero kilka razy, uważam, że jest to najlepsze, co zespół wypuścił w czasach „po Samborze”. Mimo – a może właśnie dlatego, że zaliczyłam już kilka odsłuchań i jeszcze mi się nie przejada; ostatecznie nie wyobrażam sobie zrobić kilku rundek THINFS.
Jeśli chodzi o „Limitless”, „Do What You Can” i „Unbroken” – cóż, o tych kawałkach powiedziano już chyba wszystko i jeszcze trochę. Od siebie dodam, że o ile gdybym miała je oceniać osobno dalej mam pewne zastrzeżenia, tym niemniej jako część konkretnej całości sporo zyskują. W ogóle mam wrażenie, że to jeden z najbardziej spójnych albumów, jakie chłopaki kiedykolwiek nagrali, z Rychem czy bez niego – i muzycznie i tekstowo.
„American Reckoning” – muzycznie średnio (chociaż harmonijka na plus, trochę zalatuje Springsteenem), jednak z drugiej strony dobry tekst.
„Beautiful Drug” – chwytliwy, ale jednak w dalszym ciągu wypełniacz. Trochę nie łapię tej stylistyki i tego „uuuuuu-uuuuuu” w chórkach (Jon, człowieku, masz za sobą ludzi, których wokalnie stać na znacznie więcej – czemu z tego nie korzystasz…?), ponadto mam wrażenie, że jak przez większość czasu zapędy Shanksa do zamieniania w ***** wszystkiego, czego się dotknie jakimś cudem udało się powstrzymywać, to przy miksach tego kawałka ktoś mu popuścił i mamy co mamy…
„Story of Love” – zaczynamy serię dobrych numerów. Tu z jednej strony mamy bardzo dobry tekst, z drugiej – prostą, nieprzekombinowaną melodię. No i niech mnie ktoś oświeci, gdzie ja już słyszałam takiego walczyka? Dzwoni mi Rychowe „One Last Goodbye”, ale wydaje mi się, że gdzieś tam już kiedyś było grane coś jeszcze bardziej podobnego… No i dodatkowe punkty za outro, dawno czegoś tak udanego w obozie BJ nie słyszałam.
„Let it Rain” – kolejny z moich faworytów. Podoba mi się sposób, w jaki to zostało zagrane, zaśpiewane – i to, co właściwie zostało zaśpiewane.
„Lower the Flag” – kolejny raz (po „American Reckoning”) krąży mi po tej płycie widmo Springsteena (mam skojarzenia z „Atlantic City”), ale bynajmniej nie uważam tego za wadę. Po raz kolejny podoba mi się co i jak zostało zaśpiewane, dodatkowe punkty za bridge.
„Blood in the Water” – ta piosenka tak bardzo chciała być drugim „Dry County”, że po „Blood in the water / Who’s jumping in?” atomatycznie nucę „Praying for some holy water / To wash the sins from off our hands”, serio Ale i tak mamy czwartą z rzędu piosenkę, która mi się całościowo podoba (żeby się już aż tak bardzo nie powtarzać) – a takie statystyki to chyba ostatnio TD u mnie miało
“Brothers in Arms” – ojjj… jestem pełna, ale nie do końca wiem czego. Trochę brzmi jak jakieś demo z wczesnych lat 2000, ale z drugiej strony czegoś mi w tym utworze brakuje i nie jestem się w stanie ani nim zajarać tak bardzo, jak większość z tu obecnych, ani stwierdzić, co właściwie mi się nie podoba.
Podsumowując – jest lepiej niż się spodziewałam, i to niekoniecznie dlatego, że nie miałam żadnych oczekiwań. Płyta jest spójna muzycznie i tekstowo. Co więcej, teksty nie są kolejną wariacją przeżywania swojego życia gdy jest się żywym (20 lat odcinania kuponów od tego wystarczy, serio ). I to pewnie odważna opinia (i za chwilę okaże się, że jednak jestem głucha), ale mam wrażenie, że Shanks albo wziął sobie do serca to, żeby w trakcie kwarantanny uczyć się nowych umiejętności i podciągnął swoje producenckie skille, albo panowie wpuścili go do studia i dali mu jakieś inteligentne zadanie (w stylu „rozbierz się i ubrania pilnuj”), opcjonalnie używali wędki i kawałka chleba, żeby odciągnąć go od stołu mikserskiego – i na szczęście podstęp w większości przypadków się udał. Bo serio, gdyby pana nie było w creditsach, to uznałabym, że może w końcu ktoś poszedł po rozum do głowy i zabronił mu maczać palce w miksach – do tego stopnia nie słychać jego zapędów do robienia z utworów ciężkosłuchalnej papki.
No dobra, a gdzie ta łyżka dziegciu? Ano jest, i to cała chochla. I to niekoniecznie zasadzająca się na tym, że przy większości numerów zapala mi się w głowie lampka, że gdzieś to już słyszałam - bo w sumie czerpać z dobrych wzorców, nie spaprawszy tego przy okazji to nie grzech. No, może taki na trzy zdrowaśki. Ale gorsze jest to, że jak na album Bon Jovi trochę mało w tym zespołu… reszty chłopaków nie ma za bardzo w chórkach, materiały promocyjne do tej pory też zdają się być wysoce jonocentryczne i mam wrażenie, że równie dobrze mógłby to być album JBJ & The Kings Of Suburbia. Szkoda trochę, bo w zespole jest przynajmniej jeszcze jeden mocny wokal, i o ile szacun dla Jona za pracę nad głosem, to naprawdę mógłby dopuścić do mikrofonu choćby Davida. Znaczy wiem, że ile ludzi, tyle opinii, ale jedną z rzeczy, które „zrobiły” w moim odczuciu ten zespół były właśnie te fantastyczne harmonie, jakie chłopaki potrafili tworzyć… I dobra, wiem, że teraz zabrzmię jak Member Berry, ale muszę – gitara i wokal Richiego (w sensie harmonie Jon-Richie) przynajmniej część tych utworów wyniosłyby jeszcze wyżej, słyszę to wyraźnie uszami duszy swojej, i żal niesamowity, że to se ne vrati. A skoro se ne vrati, to cóż… to jest miś… eee, album, na miarę naszych możliwości – i chyba nawet zgrabny ten miś. I oczko mu się nie odlepia, temu misiu. ?
Tak jak już wspominałam na gorąco na swoim Facebooku – nie jest to dla mnie album dobry w takim samym sensie jak było New Jersey, Keep The Faith czy These Days, ani też nie jest to wydawnictwo, gdzie każda piosenka przyprawia o gęsią skórkę. Tym niemniej po poprzednich dwóch albumach, które uważam w najlepszym wypadku za nijakie (do tego stopnia, że poza singlami nie byłabym w stanie przypasować poszczególnych utworów do płyty, nawet postawiona przed plutonem egzekucyjnym) usłyszałam coś, do czego wiedziałam, że będę chciała wracać. Mimo że odsłuchałam to wydawnictwo dopiero kilka razy, uważam, że jest to najlepsze, co zespół wypuścił w czasach „po Samborze”. Mimo – a może właśnie dlatego, że zaliczyłam już kilka odsłuchań i jeszcze mi się nie przejada; ostatecznie nie wyobrażam sobie zrobić kilku rundek THINFS.
Jeśli chodzi o „Limitless”, „Do What You Can” i „Unbroken” – cóż, o tych kawałkach powiedziano już chyba wszystko i jeszcze trochę. Od siebie dodam, że o ile gdybym miała je oceniać osobno dalej mam pewne zastrzeżenia, tym niemniej jako część konkretnej całości sporo zyskują. W ogóle mam wrażenie, że to jeden z najbardziej spójnych albumów, jakie chłopaki kiedykolwiek nagrali, z Rychem czy bez niego – i muzycznie i tekstowo.
„American Reckoning” – muzycznie średnio (chociaż harmonijka na plus, trochę zalatuje Springsteenem), jednak z drugiej strony dobry tekst.
„Beautiful Drug” – chwytliwy, ale jednak w dalszym ciągu wypełniacz. Trochę nie łapię tej stylistyki i tego „uuuuuu-uuuuuu” w chórkach (Jon, człowieku, masz za sobą ludzi, których wokalnie stać na znacznie więcej – czemu z tego nie korzystasz…?), ponadto mam wrażenie, że jak przez większość czasu zapędy Shanksa do zamieniania w ***** wszystkiego, czego się dotknie jakimś cudem udało się powstrzymywać, to przy miksach tego kawałka ktoś mu popuścił i mamy co mamy…
„Story of Love” – zaczynamy serię dobrych numerów. Tu z jednej strony mamy bardzo dobry tekst, z drugiej – prostą, nieprzekombinowaną melodię. No i niech mnie ktoś oświeci, gdzie ja już słyszałam takiego walczyka? Dzwoni mi Rychowe „One Last Goodbye”, ale wydaje mi się, że gdzieś tam już kiedyś było grane coś jeszcze bardziej podobnego… No i dodatkowe punkty za outro, dawno czegoś tak udanego w obozie BJ nie słyszałam.
„Let it Rain” – kolejny z moich faworytów. Podoba mi się sposób, w jaki to zostało zagrane, zaśpiewane – i to, co właściwie zostało zaśpiewane.
„Lower the Flag” – kolejny raz (po „American Reckoning”) krąży mi po tej płycie widmo Springsteena (mam skojarzenia z „Atlantic City”), ale bynajmniej nie uważam tego za wadę. Po raz kolejny podoba mi się co i jak zostało zaśpiewane, dodatkowe punkty za bridge.
„Blood in the Water” – ta piosenka tak bardzo chciała być drugim „Dry County”, że po „Blood in the water / Who’s jumping in?” atomatycznie nucę „Praying for some holy water / To wash the sins from off our hands”, serio Ale i tak mamy czwartą z rzędu piosenkę, która mi się całościowo podoba (żeby się już aż tak bardzo nie powtarzać) – a takie statystyki to chyba ostatnio TD u mnie miało
“Brothers in Arms” – ojjj… jestem pełna, ale nie do końca wiem czego. Trochę brzmi jak jakieś demo z wczesnych lat 2000, ale z drugiej strony czegoś mi w tym utworze brakuje i nie jestem się w stanie ani nim zajarać tak bardzo, jak większość z tu obecnych, ani stwierdzić, co właściwie mi się nie podoba.
Podsumowując – jest lepiej niż się spodziewałam, i to niekoniecznie dlatego, że nie miałam żadnych oczekiwań. Płyta jest spójna muzycznie i tekstowo. Co więcej, teksty nie są kolejną wariacją przeżywania swojego życia gdy jest się żywym (20 lat odcinania kuponów od tego wystarczy, serio ). I to pewnie odważna opinia (i za chwilę okaże się, że jednak jestem głucha), ale mam wrażenie, że Shanks albo wziął sobie do serca to, żeby w trakcie kwarantanny uczyć się nowych umiejętności i podciągnął swoje producenckie skille, albo panowie wpuścili go do studia i dali mu jakieś inteligentne zadanie (w stylu „rozbierz się i ubrania pilnuj”), opcjonalnie używali wędki i kawałka chleba, żeby odciągnąć go od stołu mikserskiego – i na szczęście podstęp w większości przypadków się udał. Bo serio, gdyby pana nie było w creditsach, to uznałabym, że może w końcu ktoś poszedł po rozum do głowy i zabronił mu maczać palce w miksach – do tego stopnia nie słychać jego zapędów do robienia z utworów ciężkosłuchalnej papki.
No dobra, a gdzie ta łyżka dziegciu? Ano jest, i to cała chochla. I to niekoniecznie zasadzająca się na tym, że przy większości numerów zapala mi się w głowie lampka, że gdzieś to już słyszałam - bo w sumie czerpać z dobrych wzorców, nie spaprawszy tego przy okazji to nie grzech. No, może taki na trzy zdrowaśki. Ale gorsze jest to, że jak na album Bon Jovi trochę mało w tym zespołu… reszty chłopaków nie ma za bardzo w chórkach, materiały promocyjne do tej pory też zdają się być wysoce jonocentryczne i mam wrażenie, że równie dobrze mógłby to być album JBJ & The Kings Of Suburbia. Szkoda trochę, bo w zespole jest przynajmniej jeszcze jeden mocny wokal, i o ile szacun dla Jona za pracę nad głosem, to naprawdę mógłby dopuścić do mikrofonu choćby Davida. Znaczy wiem, że ile ludzi, tyle opinii, ale jedną z rzeczy, które „zrobiły” w moim odczuciu ten zespół były właśnie te fantastyczne harmonie, jakie chłopaki potrafili tworzyć… I dobra, wiem, że teraz zabrzmię jak Member Berry, ale muszę – gitara i wokal Richiego (w sensie harmonie Jon-Richie) przynajmniej część tych utworów wyniosłyby jeszcze wyżej, słyszę to wyraźnie uszami duszy swojej, i żal niesamowity, że to se ne vrati. A skoro se ne vrati, to cóż… to jest miś… eee, album, na miarę naszych możliwości – i chyba nawet zgrabny ten miś. I oczko mu się nie odlepia, temu misiu. ?
Ostatnio zmieniony 3 października 2020, o 20:14 przez 99-in-the-shade, łącznie zmieniany 1 raz.
'A drifter I was meant to be with noone there for company.'
Re: "Bon Jovi 2020" (nowy album)
Oj, 99... Shanksa na płycie jest dużo... Choćby zwrotki, pomosty w nudnym Rain, co zresztą od razu da się poznać... Phil gra raczej przewidywalnie i zachowawczo. Jest gładko i bezpiecznie, bo pewnie tak miało być.99-in-the-shade pisze:Szczerze mówiąc, nie czekałam na ten album. Jasne, wysłuchałam singli i „Limitless” i „Unbroken” nieprzesadnie mi podeszły, a o ile „Do What You Can” zdawało się mieć potencjał na etapie gitara/głos Jona, to wersja „pełna” nieodparcie przywodziła mi na myśl radosną potupajkę z festynu w Cigacicach. Także no, zero ekscytacji, zero oczekiwań; nawet chęci do przesłuchania na dobrą sprawę też niewielkie. Ostatecznie odpaliłam Spotify na odczepnego w momencie, kiedy ulubione podcasty już mi się skończyły, a praca wręcz przeciwnie. I wiecie co? Kilka razy musiałam się upewniać, czy to aby na pewno ten zespół i ta płyta, bo to, co sączyło się ze słuchawek było zaskakująco dobre.
Tak jak już wspominałam na gorąco na swoim Facebooku – nie jest to dla mnie album dobry w takim samym sensie jak było New Jersey, Keep The Faith czy These Days, ani też nie jest to wydawnictwo, gdzie każda piosenka przyprawia o gęsią skórkę. Tym niemniej po poprzednich dwóch albumach, które uważam w najlepszym wypadku za nijakie (do tego stopnia, że poza singlami nie byłabym w stanie przypasować poszczególnych utworów do płyty, nawet postawiona przed plutonem egzekucyjnym) usłyszałam coś, do czego wiedziałam, że będę chciała wracać. Mimo że odsłuchałam to wydawnictwo dopiero kilka razy, uważam, że jest to najlepsze, co zespół wypuścił w czasach „po Samborze”. Mimo – a może właśnie dlatego, że zaliczyłam już kilka odsłuchań i jeszcze mi się nie przejada; ostatecznie nie wyobrażam sobie zrobić kilku rundek THINFS.
Jeśli chodzi o „Limitless”, „Do What You Can” i „Unbroken” – cóż, o tych kawałkach powiedziano już chyba wszystko i jeszcze trochę. Od siebie dodam, że o ile gdybym miała je oceniać osobno dalej mam pewne zastrzeżenia, tym niemniej jako część konkretnej całości sporo zyskują. W ogóle mam wrażenie, że to jeden z najbardziej spójnych albumów, jakie chłopaki kiedykolwiek nagrali, z Rychem czy bez niego – i muzycznie i tekstowo.
„American Reckoning” – muzycznie średnio (chociaż harmonijka na plus, trochę zalatuje Springsteenem), jednak z drugiej strony dobry tekst.
„Beautiful Drug” – chwytliwy, ale jednak w dalszym ciągu wypełniacz. Trochę nie łapię tej stylistyki i tego „uuuuuu-uuuuuu” w chórkach (Jon, człowieku, masz za sobą ludzi, których wokalnie stać na znacznie więcej – czemu z tego nie korzystasz…?), ponadto mam wrażenie, że jak przez większość czasu zapędy Shanksa do zamieniania w ***** wszystkiego, czego się dotknie jakimś cudem udało się powstrzymywać, to przy miksach tego kawałka ktoś mu popuścił i mamy co mamy…
„Story of Love” – zaczynamy serię dobrych numerów. Tu z jednej strony mamy bardzo dobry tekst, z drugiej – prostą, nieprzekombinowaną melodię. No i niech mnie ktoś oświeci, gdzie ja już słyszałam takiego walczyka? Dzwoni mi Rychowe „One Last Goodbye”, ale wydaje mi się, że gdzieś tam już kiedyś było grane coś jeszcze bardziej podobnego… No i dodatkowe punkty za outro, dawno czegoś tak udanego w obozie BJ nie słyszałam.
„Let it Rain” – kolejny z moich faworytów. Podoba mi się sposób, w jaki to zostało zagrane, zaśpiewane – i to, co właściwie zostało zaśpiewane.
„Lower the Flag” – kolejny raz (po „American Reckoning”) krąży mi po tej płycie widmo Springsteena (mam skojarzenia z „Atlantic City”), ale bynajmniej nie uważam tego za wadę. Po raz kolejny podoba mi się co i jak zostało zaśpiewane, dodatkowe punkty za bridge.
„Blood in the Water” – ta piosenka tak bardzo chciała być drugim „Dry County”, że po „Blood in the water / Who’s jumping in?” atomatycznie nucę „Praying for some holy water / To wash the sins from off our hands”, serio Ale i tak mamy czwartą z rzędu piosenkę, która mi się całościowo podoba (żeby się już aż tak bardzo nie powtarzać) – a takie statystyki to chyba ostatnio TD u mnie miało
“Brothers in Arms” – ojjj… jestem pełna, ale nie do końca wiem czego. Trochę brzmi jak jakieś demo z wczesnych lat 2000, ale z drugiej strony czegoś mi w tym utworze brakuje i nie jestem się w stanie ani nim zajarać tak bardzo, jak większość z tu obecnych, ani stwierdzić, co właściwie mi się nie podoba.
Podsumowując – jest lepiej niż się spodziewałam, i to niekoniecznie dlatego, że nie miałam żadnych oczekiwań. Płyta jest spójna muzycznie i tekstowo. Co więcej, teksty nie są kolejną wariacją przeżywania swojego życia gdy jest się żywym (20 lat odcinania kuponów od tego wystarczy, serio ) I to pewnie odważna opinia (i za chwilę okaże się, że jednak jestem głucha), ale mam wrażenie, że Shanks albo wziął sobie do serca to, żeby w trakcie kwarantanny uczyć się nowych umiejętności i podciągnął swoje producenckie skille, albo panowie wpuścili go do studia i dali mu jakieś inteligentne zadanie (w stylu „rozbierz się i ubrania pilnuj”), opcjonalnie używali wędki i kawałka chleba, żeby odciągnąć go od stołu mikserskiego – i na szczęście podstęp w większości przypadków się udał. Bo serio, gdyby pana nie było w creditsach, to uznałabym, że może w końcu ktoś poszedł po rozum do głowy i zabronił mu maczać palce w miksach – do tego stopnia nie słychać jego zapędów do robienia z utworów ciężkosłuchalnej papki.
No dobra, a gdzie ta łyżka dziegciu? Ano jest, i to cała chochla. I to niekoniecznie zasadzająca się na tym, że przy większości numerów zapala mi się w głowie lampka, że gdzieś to już słyszałam - bo w sumie czerpać z dobrych wzorców, nie spaprawszy tego przy okazji to w sumie nie grzech. No, może taki na trzy zdrowaśki. Ale gorsze jest to, że jak na album Bon Jovi trochę mało w tym zespołu… reszty chłopaków nie ma za bardzo w chórkach, materiały promocyjne do tej pory też zdają się być wysoce jonocentryczne i mam wrażenie, że równie dobrze mógłby to być album JBJ & The Kings Of Suburbia. Szkoda trochę, bo w zespole jest przynajmniej jeszcze jeden mocny wokal, i o ile szacun dla Jona za pracę nad głosem, to naprawdę mógłby dopuścić do mikrofonu choćby Davida. Znaczy wiem, że ile ludzi, tyle opinii, ale jedną z rzeczy, które „zrobiły” w moim odczuciu ten zespół były właśnie te fantastyczne harmonie, jakie chłopaki potrafili tworzyć… I dobra, wiem, że teraz zabrzmię jak Member Berry, ale muszę – gitara i wokal Richiego (w sensie harmonie Jon-Richie) przynajmniej część tych utworów wyniosłyby jeszcze wyżej, słyszę to wyraźnie uszami duszy swojej, i żal niesamowity, że to se ne vrati. A skoro se ne vrati, to cóż… to jest miś… eee, album, na miarę naszych możliwości – i chyba nawet zgrabny ten miś. I oczko mu się nie odlepia, temu misiu. ?
Za dużo jest jednak...Everetta. Cholernie mi to przeszkadza, bo nie dość, że "zabiera" mi tło, to jeszcze często kojarzy mi się jakoś świątecznie...
Po 5-ciu pełnych odsłuchach jestem płytą zmęczony. Czasem mam wrażenie jakby BJ nie miało w tym momencie nawet 0,5 gitarzysty. Na tle ostatniej płyty dziadka Ozzyego 2020 brzmi jak materiał do odśpiewania na zlocie kółka geriatrycznego?
Ale... Być może się na siłę czepiam. Na pozytywy przyjdź czas jutro...
- Bon Jovi
- Have A Nice Day
- Posty: 627
- Rejestracja: 21 września 2005, o 21:09
- Ulubiona płyta: Cała twórczość
- Lokalizacja: Warszawa - Śródmieście
Re: "Bon Jovi 2020" (nowy album)
Końcówka z uśmiechem JBJ mnie rozwala, występ fajny, "Who Says You Can’t Go Home" rzeczywiście słabo wypadł, ale ogólnie nie było dramatycznie. Lubię zespołu i Jona (a także Richiego) solowe występy na żywo. Brak Davida (i Richiego Sambory) odczuwalny znowu. Mimo że Greg Mayo gra poprawnie, to wolę w Bon Jovi, Davida Bryana.kondzik pisze:Słyszeliście występ w radio.com ?
Who says brzmi męcząco, ale Livin' nieźle, szczególnie końcówka. Jonowi przerwa zrobiła dużo dobrego.
"Livin' On A Prayer"
-----------
Aby się dowiedzieć kim jestem, trzeba mnie najpierw poznać.
-----------
Aby się dowiedzieć kim jestem, trzeba mnie najpierw poznać.
- Franciszek Józef I
- I Believe
- Posty: 94
- Rejestracja: 6 listopada 2018, o 18:49
- Ulubiona płyta: New Jersey
- Lokalizacja: Gliwice
Re: "Bon Jovi 2020" (nowy album)
Podobnie jak niektórzy wcześniej tu komentujący, mając w pamięci poziom ostatnich albumów, kompletnie na tę płytę nie czekałem, a do bólu przeciętne single tylko mnie w tym przekonaniu utwierdziły. Snippetów nie słuchałem, ale pozytywne opinie zapaliły iskierkę nadziei. Pierwsze trzy kawałki już znałem i oceniłem wcześniej, tak samo jak Unbroken, więc zacząłem od "czwórki"
Beautiful Drug - ten kawałek z rana poprawił mi humor. Niesamowicie chwytliwy, z fajną solówką, przywodzący na myśl najlepsze czasy Bon Jovi, a dzięki chórkom lubię go jeszcze bardziej (mój brat stwierdził, że brzmią one jak disco polo, za co jestem na niego obrażony xd). Wstęp do złudzenia przypomina TSINFS, co bynajmniej nie jest jego wadą. Po jego przesłuchaniu zacząłem liczyć, że to jednak będzie dobry album. Tylko dlaczego nie wybrano go na pierwszego singla, tylko uraczono nas Limitless.
Story of Love - niestety słabo. Utwór nudny, meczący głos Jona tylko pogasza sprawę, a outro, które wielu chwaliło zupełnie nie przypadło mi do gustu. To laj laj lili laj to jakaś masakra. Ale mimo wszystko Bon Jovi mieli gorsze gnioty w swojej dyskografii.
Let it Rain - niektóre momenty dobre, ale tylko momenty. Bardzo nie podoba mi się główny motyw, chyba jeszcze gorszy niż w Do What You Can
Lower the Flag - początek nudny, ale potem zrobiło się ciekawie i klimatycznie. Wszystko zespół moment, gdy Jon zaczął wymieniać nazwy miejscowości,gdzie miały miejsce strzelaniny a w tle leciał jego dziwacznie przerobiony głos. Gdyby nie on, to mógłby być to najlepszy fragment piosenki.
Blood on the Water - zaczęło się niemrawo, ale refren jest naprawdę piękny, mocno kojarzący się z Dry County. Niemniej odczuwam jakiś niedosyt. Solówka zdecydowanie za krótka.
Brother in Arms - Obok Drug najlepszy moment płyty. Fajny przebojowy, zadziorny kawałek, z najlepszą solówką od lat. Szkoda, że outro nie było dłuższe.
Limitless - 5/10
Do What You Can - 5/10
American Reckoning - 6/10
Beautiful Drug - 9/10
Story of Love - 4/10
Let it Rain - 5/10
Lower the Flag - 6/10
Blood on the Water - 7/10
Brother in Arms - 9/10
Unbroken - 6/10
Ocena jest niejednoznaczna. Z jednej strony to siódmy z rzędu przeciętny album, z drugiej jest on najlepszy co najmniej od czasu Lost Highway. Przede wszystkim cieszy mnie, że w końcu odeszli od tego co robili od czasu The Circle, czyli połączenia gorszej wersji U2 z tandetnym disco. Wyjątkiem jest Limitless, choć i tak wolę go bardziej niż badziewny Knockout, czy inny Roller Coaster. Druga sprawa to fakt, że od dłuższego najostrzejsze kawałki na płycie wypadały dość nijako (We Got It Going On, Devil's i przede wszystkim Bullet). Na 2020 są one najjaśniejszym punktem i pokazują, że obecnie Jon właśnie w takich piosenkach brzmi najlepiej. Generalnie jeszcze niedawno nie miałem żadnych nadziei, że kiedyś wydadzą dobry album, ale po przesłuchaniu najnowszej płyty, jakaś się jednak pojawiła.
2020 oceniam na 6/10.
Beautiful Drug - ten kawałek z rana poprawił mi humor. Niesamowicie chwytliwy, z fajną solówką, przywodzący na myśl najlepsze czasy Bon Jovi, a dzięki chórkom lubię go jeszcze bardziej (mój brat stwierdził, że brzmią one jak disco polo, za co jestem na niego obrażony xd). Wstęp do złudzenia przypomina TSINFS, co bynajmniej nie jest jego wadą. Po jego przesłuchaniu zacząłem liczyć, że to jednak będzie dobry album. Tylko dlaczego nie wybrano go na pierwszego singla, tylko uraczono nas Limitless.
Story of Love - niestety słabo. Utwór nudny, meczący głos Jona tylko pogasza sprawę, a outro, które wielu chwaliło zupełnie nie przypadło mi do gustu. To laj laj lili laj to jakaś masakra. Ale mimo wszystko Bon Jovi mieli gorsze gnioty w swojej dyskografii.
Let it Rain - niektóre momenty dobre, ale tylko momenty. Bardzo nie podoba mi się główny motyw, chyba jeszcze gorszy niż w Do What You Can
Lower the Flag - początek nudny, ale potem zrobiło się ciekawie i klimatycznie. Wszystko zespół moment, gdy Jon zaczął wymieniać nazwy miejscowości,gdzie miały miejsce strzelaniny a w tle leciał jego dziwacznie przerobiony głos. Gdyby nie on, to mógłby być to najlepszy fragment piosenki.
Blood on the Water - zaczęło się niemrawo, ale refren jest naprawdę piękny, mocno kojarzący się z Dry County. Niemniej odczuwam jakiś niedosyt. Solówka zdecydowanie za krótka.
Brother in Arms - Obok Drug najlepszy moment płyty. Fajny przebojowy, zadziorny kawałek, z najlepszą solówką od lat. Szkoda, że outro nie było dłuższe.
Limitless - 5/10
Do What You Can - 5/10
American Reckoning - 6/10
Beautiful Drug - 9/10
Story of Love - 4/10
Let it Rain - 5/10
Lower the Flag - 6/10
Blood on the Water - 7/10
Brother in Arms - 9/10
Unbroken - 6/10
Ocena jest niejednoznaczna. Z jednej strony to siódmy z rzędu przeciętny album, z drugiej jest on najlepszy co najmniej od czasu Lost Highway. Przede wszystkim cieszy mnie, że w końcu odeszli od tego co robili od czasu The Circle, czyli połączenia gorszej wersji U2 z tandetnym disco. Wyjątkiem jest Limitless, choć i tak wolę go bardziej niż badziewny Knockout, czy inny Roller Coaster. Druga sprawa to fakt, że od dłuższego najostrzejsze kawałki na płycie wypadały dość nijako (We Got It Going On, Devil's i przede wszystkim Bullet). Na 2020 są one najjaśniejszym punktem i pokazują, że obecnie Jon właśnie w takich piosenkach brzmi najlepiej. Generalnie jeszcze niedawno nie miałem żadnych nadziei, że kiedyś wydadzą dobry album, ale po przesłuchaniu najnowszej płyty, jakaś się jednak pojawiła.
2020 oceniam na 6/10.
- EVENo
- Have A Nice Day
- Posty: 1584
- Rejestracja: 9 października 2016, o 11:51
- Ulubiona płyta: New Jersey
- Lokalizacja: Siemianowice Śląskie
- Kontakt:
Re: "Bon Jovi 2020" (nowy album)
A właśnie, ktoś mi w końcu odpowie czemu Bryana nie ma w składzie? Koronę to on miał z dobre pół roku temu, więc to nie może być powód.
Telewizja kłamie, a Radio Epsilon