Adrian, muszę Ci przyznać - świetnie to ująłeś
Swoją drogą, czy nie lepiej po prostu POCZEKAĆ na cały album? Póki co wiemy tyle, że niemal nic nie wiemy. Zabawne jest to, że niektórzy ludzie wyrabiają sobie opinie na podstawie dwóch singli bądź jarają się "mocą" tytułów...
BON JOVI
NIGDYna dobrą sprawę zespołem wybitnie gitarowym czy nie wiadomo jak technicznym NIE BYŁ! Wystarczy to porównać choćby z podobnie brzmiącymi Van Halen, Skid Row czy choćby Guns N'Roses. Zresztą... c'mon! Czy w momencie premiery jakakolwiek ich płyta (poza bodajże "Crushem") miała dobrą prasę? Zawsze czegoś brakowało. Albo spandex, albo "metal dla dziewczynek", albo "odejście od brzmień 80s" albo country, &%^ i włochate węże
Progres brzmieniowy to zapewne czynnik, który pozwolił im przetrwać te 30 lat. Gdzie są inni z tamtej epoki? Niektórych co jakiś czas ktoś odkurzy, inni wyciągani są z lamusa, a jeszcze inni to już prehistoria... Tylko "MY" (i to nie wszyscy bo jak tutaj znaleźć jakiś mianownik dla pokolenia NJ, KTF - np. ja i Crusha?) nadpisujemy sobie jakieś ideologie. Life goes on...
Album wszystko zweryfikuje. Ale tak naprawdę powinien zweryfikować NAS, a nie zespół. Zespól bowiem - pisząc nieco "pokrętnie" - jest obecnie w tym miejscu w którym jest. W 1984 był w 1984, w 1988 w 1988, a w 2000 na pewno nie w czasach "These Days". A jeśli ktoś z takich czy innych powodów utkwił w przeszłości bądź zaczynając przygodę w 2000 zaliczył krok wstecz do 1995 to ani nieżyjący Bruce Fairbarn, ani Richie Sambora, ani JBJ czy Jezus Chrystus nic tutaj nie poradzą.