
Na ten dzień, na mój pierwszy koncert Bon Jovi, czekałem, mogę powiedzieć, ponad 15 lat. Nigdy nie miałem szansy zobaczenia ich w Polsce. Dopiero tu w Szkocji, gdzie mieszkam i pracuję od prawie dwóch lat, mogłem zobaczyć wreszcie Bon Jovi na żywo.
Na koncert wybrałem się razem z siostrą (nie ma to jak dobry brat), którą tego samego dnia odebrałem z lotniska w EDI. Trochę odpoczynku, a potem godzinna podróż busem CityLink ze stolicy do GLA i godzinny spacerek z bus station na Hampden Park.
Przed stadionem kilka stoisk na których odbywała się sprzedaz koszulek, oficjalnych programów HAND Tour i innych gadżetów, takich jak smycze, brodszki, chusty z logiem HAND itp. Koszulki w cenie 20-25 GBP, program 10 GBP, bluzy od 40 do nawet 100 funciaków. Wokół stadionu mnóstwo ludu.
Bramy stadionu otwarte były od 16:00. Po 17tej wystąpił lokalny szkocki zespół z Klimarnock, grający starego hard rocka – Redhouse (www.redhouseweb.net). Publiczności nie porwali, ale zostali dobrze przyjęci. Gdzieś tak ok. 18:30 na scenie pojawili się kanadyjczycy z Nickelback. Przyznam szczerze, ze poza najbardziej znanymi utworami jak How You Remind Me, Photograph czy Someday to niezbyt dobrze znam ich twórczość. Ale grali bardzo fajnie i przyjemnie. Chad wiele razy nadużywał słowa fucking, zarzucił jakimś świńskim dowcipem o wędkarzu, tryskał humorem, jak choćby wtedy gdy zapytał się publikę: do you speak english? I na twierdzącą odpowiedź sam odpowiedział that’s cool, ‘cos my fucking German is terrible. Nic dodac nic ująć. Grali chyba przez godzinę, może nawet trochę więcej. Po tym jak zeszli, zaczęła się krzątanina techników, a punktualnie o godzinie 20:00 się zaczeło…
Na telebimie czerwone logo HAND i wychodzą, bez Jon’a. Pierwsze takty Last Man Standing i za chwilę Jon pojawił się wśród publiczności jakieś 20 metrów od sceny na tzw Golden Circle. Pozniej w czasie show jeszcze dwa razy wracał w to miejsce. Bardzo się ucieszyłem, że zagrali dość dużo starych kawałków. Jedyny dla mnie niesmak to taki, że nie było Bed Of Roses (to ulubiona piosenka mojej mamy) i że nic nie zagrali z TD, bo to chyba moja najbardziej ulubiona płyta Bon Jovi, ale i tak nie mogłem co narzekać. Po prostu przebój za przebojem. No i Richie na vokalu w IBTFY z David’em w chórkach, jak dla mnie rewelacja. Jon jak zwykle uśmiechnięty, w pewnym momencie został przez chwilę w objęciach pewnej lekko puszystej Szkotki (wiem co piszę, to na pewno była Szkotka
A potem cóż, trzeba było wracać do domu. Po drodze jakiś Burger King, półtorej godziny czekania na ostatni autobus do EDI. Koncert Bon Jovi – po prostu niezapomniane przeżycie. Każdemu z Was życzę tego samego.
ps. sorki, że dopiero teraz piszę, ale dopiero teraz znalazłem chwilkę czasu, żeby się z Wami tym wszystkim podzielić