Franciszek Józef I pisze:(nie oznacza to, że popieram panią Lempart)
Nawet nie wiem kto to.
Nawiązując jeszcze do poprzedniej konwersacji - sięgając pamięcią też nie przypominam sobie, żeby moi dziadkowie przeklinali. W obozach nie byli, bo urodzili się, co ciekawe, podczas wojny, z czego jeden dziadek po drugiej stronie barykady (jedyne zdjęcie pradziadka, jakie mam, to takie w SS-mańskim mundurze - true story). Więc z jednej strony wpływ na zachowanie i kulturę wypowiedzi ma stara data - m.in. wychowanie bez internetu i filmów pełnych przemocy.
Z drugiej zaś - wewnętrzny spokój. Spokój, jakiego doznali Wasi dziadkowie, gdy wojna się skończyła. Oni po prostu najgorsze już przeżyli, ich złoczyńcy stali się przeszłością. Myślę, że to ulga na całe życie. Jeśli przeżyło się obóz, to każdy dzień poza jego murami jest wspaniały, a otaczająca rzeczywistość łatwa do zaakceptowania.
I dlatego moja babcia takiego spokoju ducha nie zaznała. Odkąd tylko pamiętam, za każdym razem, gdy w telewizji pojawia się Leszek Miller, dostaje nerwicy i mruczy coś pod nosem. Nie przeklina, ale i tak nie szczędzi słów. Reaguje na jego widok zupełnie jak na widok Hitlera - dlaczego? Bo Hitlera nie przeżyła na własnej skórze i dla niej Leszek Miller jest złem ostatecznym. Cóż, jakie czasy, taki złoczyńca.
A więc budują się tu dwa skrajne scenariusze: przeżyć piekło, aby zacząć doceniać piękno życia niezależnie od okoliczności albo urodzić się w luksusie i pragnąć jeszcze więcej luksusu.
Więc chyba faktycznie nie ma co się wkoo***** na tych głupków, trza wyłączyć telewizor i co ma być, to będzie. Z głodu przecież nie umieramy
