Muzyki słucham samodzielnie (czyli nie tylko to co puszczali rodzice) od pierwszej klasy podstawówki, czyli od 1989 roku. Wtedy tata przywiózł mi winyla Europe "The Final Countdown". To był istny fanatyzm. Dostałem gramofon od wujka i kupę płyt. Ten sam wujek zaraził mnie potem Deep Purple, Led Zeppelin, Marillion i właśnie Bon Jovi. W tym czasie jeszcze sam odkryłem Guns N'Roses i Queen. To już jednak historie kasetowe. Kiedy tak sobie słuchałem w kółko pierwszych czterech płyt/kaset Bon Jovi (oraz "Blaze of Glory") nagle pojawiła się nowa "Keep the Faith" i od tamtej pory niezmienne jest moją ulubioną. Potem przyszła "These Days" i razem z nią rozczarowanie. Miałem inne oczekiwania znając poprzednie płyty. Była dla mnie po prostu za lekka, a ja chciałem mocnego rocka. I tak pozostałem przy Bon Jovi z lat 84-92. "Crush" już nawet nie brałem do ręki, bo jak usłyszałem "It's my life" to miałem wrażenie, że chłopcy robią to na siłę, nie czułem tego co przy starych płytach. Jestem dość konserwatywny i wtedy byłem już na etapie, że wszystko co tworzone po roku 2000 to badziewie. I tak minęła cała wieczność, aż nagle pojawiła się informacja, że Bon Jovi przyjeżdżają do Polski! Kupiłem bilety dzień przed oficjalnym rozpoczęciem sprzedaży, bo byłem zapisany na ticket alert. Potem zaczęło się śledzenie setlist amerykańskich i co? Okazało się, że znam maksymalnie 1/3 całego repertuaru. Po koncercie Guns N'Roses obiecałem sobie, że nie pójdę więcej na koncert nie znając wszystkich piosenek, więc teraz odkrywam Bon Jovi 2000-2012. Zdałem sobie sprawę, że brzmienia lat 80-tych nie ma już żadna kapela (no może poza wariatami z The Darkness) i trzeba się do tego przyzwyczaić. Mimo wszystko muszę przyznać, że Bon Jovi coś tam z początków zachowali w swoich nowych płytach. No ale wystarczy, miałem się tylko przedstawić:P
Uprzedzając pytanie "Alec czy Hugh?" chyba nikogo nie zdziwię pisząc, że oczywiście Alec. Słuchałem Bon Jovi gdy był jeszcze Alec, a o Hugh nic nie wiedziałem, bo w ówczesnych pisemkach nigdy nie wspominali, że jest tam gdzieś z tyłu taki gość, który odwala czarną robotę. Nieważne jak gra Hugh, nieważne ile psuł Alec - dla mnie zawsze Alec będzie członkiem zespołu i tym jedynym basistą. Tym bardziej, że sam prezes do tej pory nie uznał Hugh za pełnoprawnego członka grupy. Może tęskni?
A teraz kończę i idę zgadywać piosenkę, jeżeli to nadal aktualne
Do zobaczenia przed bramą stadionu i w GC!