Przejażdżka – z płytą Bon Jovi

Często spotykam się z twierdzeniem, że jakaś płyta jest „idealna do samochodu”. Kilka lat temu napisałem recenzję Slippery When Wet pod tym właśnie kątem i od tamtego czasu często starałem się wrócić do tego pomysłu z innymi albumami. Dziś nadszedł ten moment, choć moja przejażdżka będzie znacząco różnić się od poprzedniej. Zmieniam bowiem pojazd swojej podróży, na taki, który spala mniej paliwa, a więcej kalorii. Zmieniam pojazd na najlepszy, jaki kiedykolwiek powstał. Zmieniam pojazd na rower.

Otóż po Majówce, która w moim przypadku trwała dwa tygodnie, moja waga po raz pierwszy w historii pokazała ósemkę z przodu. A to przy moim wzroście o wiele za dużo. W odchudzaniu ma mi pomóc rower i… Bon Jovi. To właśnie twórczość zespołu będzie mi towarzyszyć w moich podróżach, a ja, korzystając z okazji, podzielę się swoimi wrażeniami. Gotowi? No to jedziemy, a właściwie – ja jadę.

I nie mógłbym sobie wyobrazić innego początku, niż “Runaway”. Naprawdę, jeśli ktoś ma nadwagę – to jest metoda! Idealny motywator do przyśpieszenia. Wyjeżdżam z podwórka i dojeżdżam do skrzyżowania. Przypominając sobie tytuł utworu, którego właśnie słucham, wybieram jedyną drogę, która nie prowadzi do domu mojej byłej. Mknę przez osiedle z dużym uśmiechem na twarzy. Rany, to naprawdę działa!

Kolejna piosenka startuje, gdy jadę wzdłuż drogi – pod górkę. Wzniesienie nie robi na mnie żadnego wrażenia, bo “Roulette” to kolejny utwór, który niesamowicie wpasowuje się w klimat szybkiej jazdy na rowerze. Czyżbym już pierwszego dnia odkrył płytę idealną? Pomyślcie tylko, jak wiele ma wspólnego kręcenie ruletką z kręceniem łańcucha, kół i pedałów. Pogoda wprawdzie nieco się psuje – zaczyna padać. Ja nie mam zamiaru przerywać – do tej pory to naprawdę dobrze spędzony czas.

Nie inaczej jest przy “Shot Through The Heart”, gdy wjeżdżam do Parku Śląskiego od strony Planetarium. Jazda rozkręca się tak samo, jak rozkręca się piosenka. Zwolnienie po drugim refrenie i znowu przyśpieszamy. Z górki i w deszczu – kolejny utwór, który robi robotę. Jestem zadziwiony, jak to wszystko ze sobą współgra. Już samo “Shot Through The Heart” to fenomenalna kompozycja, ale w takich warunkach smakuje jeszcze lepiej.

A teraz… Greta Van Fleet? Ojejku, no! To mój dzwonek w telefonie. Kumpel pyta o stację benzynową, a niech sobie spala benzynę, ja tu jestem od czego innego. Niestety, ta krótka rozmowa kompletnie wybija mnie z rytmu, choć…

Zdaje się, że wybity z rytmu byłbym tak czy siak, bo oto nadchodzi – “She Don’t Know Me”. Cały urok prysł jak mydlana bańka. Normalnie nigdy nic nie mam do tej piosenki, ale teraz, gdy jadę wzdłuż zoo, po prostu mi przeszkadza. To kolejny dowód na to, że podczas jazdy inaczej odbiera się muzykę, niż kiedy gotuje się obiad stojąc w kuchni w samych gaciach. Cztery minuty wycięte z życiorysu, nawet nie pamiętam którędy jechałem i z jaką prędkością, ani co czułem. Po prostu myślałem o czymś innym, niż piosenka.

Powolny wstęp “Love Lies” wcale nie pomaga wrócić do trybu szalonego kolarza. Mijając opustoszałe ławki w parku bardziej mam ochotę na jednej z nich usiąść, samotnie, w tym deszczu. I jest to kolejne wyjątkowe doświadczenie bo chyba nigdy wcześniej ta piosenka mnie tak nie smuciła, jak teraz. W przygnębiającej atmosferze dojeżdżam do stawu. Myślę jednak sobie, że gdyby pogoda była ładniejsza, pewnie zaśpiewałbym przypadkowym spacerowiczom końcówkę “Love Lies” – głos Jona jest tam taki śmieszny!

„Breakout!” krzyknął do mnie chyba David Bryan. Tak, wstęp do tego numeru znów pobudził mnie do walki. Przed chwilą jeszcze nie byłem pewien, którędy jechać, ale taki rocker sprawił, że jadę w kierunku wielkiego, stromego wzniesienia prowadzącego do centrum handlowego. W połowie piosenki jednak odczuwam zmęczenie – to już nie to samo, co na początku. Na tle pierwszych trzech numerów, ten jest sporo nudniejszy.

Na szczęście melodia do “Burning For Love” świetnie pasuje do bujania się na rowerze, gdy ciśnie się pod górkę na stojąco. Normalnie, gdy siedzę w domu, podczas tego utworu wykonuję niemalże ten sam ruch, tylko wtedy nazywam to tańcem. Teraz już wiem, co ten taniec przypomina…

Z jakiegoś powodu solówkę “Burning For Love” postanowiłem uczcić objazdem dookoła parkingu pod Carrefourem. Przypomniałem sobie wtedy tytuł kolejnego utworu i postanowiłem po raz kolejny dosłownie wykonać polecenie Bon Jovi i rozpocząć powrót do domu. Ha! Teraz będę miał z górki! “Come Back” zostało jednak przeze mnie niemalże zignorowane. W połowie przez skupienie się na szybkiej jeździe w niełatwych warunkach, w połowie przez to, że to średnio porywająca propozycja.

Przyszedł czas na ostatni numer. Za młodu byłem fanem “Get Ready” i w pełni rozumiem dlaczego. Łatwy, wpadający w ucho i utrzymany w fajnym tempie. Nóżka tupać nie może, bo pracuje, ale rączka w kierownicę w rytm perkusji, już jak najbardziej. Biodra też się bujają, więc jadę zygzakiem. Ciekaw jestem, czy ktoś z fanów zespołu byłby w stanie odgadnąć jakiego kawałka słucham, widząc mnie na tym rowerze. Podejrzewam, że tak, bo prostota tekstu zachęciła mnie do śpiewania na głos – po raz pierwszy, no i ostatni w trakcie tej przejażdżki.


Epilog:
Wow! Nie wiem czy to moje nastawienie, czy może faktycznie coś w tym jest, ale słuchanie albumu Bon Jovi podczas jazdy na rowerze to zupełnie inne doznanie, niż gdy odpalam tę samą muzykę w domu. Wszystko odczuwałem jakby intensywniej i na więcej rzeczy zwróciłem uwagę. Dodatkową głębię otrzymała nie tylko znana mi doskonale płyta, ale też znane mi doskonale otoczenie. Jeszcze nigdy bowiem nie ścigałem się z tramwajem w rytm “Roulette”, ani nie śpiewałem na głos “Get Ready” mijając jakiegoś faceta na rolkach. Dawno też nie miałem ochoty usiąść samotnie na ławce w deszczu, a oprócz tego poważnie muszę przeanalizować jak dokładnie wygląda mój taniec, gdy nikt nie patrzy.

I tylko jednego po tej kolarskiej wycieczce nie wiem. Co ja tak właściwie robiłem, gdy leciało “She Don’t Know Me”? Może przypomnę sobie podczas kolejnej przejażdżki.

Autor: Artur Kinzel

Agata Matuszewska

bratnia dusza bonjovi.pl aktywna nieprzerwanie od 2003 roku, redaktorka serwisu od 2005 roku; fotograf z zawodu i zamiłowania; sztucznie ruda na głowie, w sercu ruda naturalnie; miłośniczka muzyki, astronautyki, psów i podróży. zagorzała fanka gier komputerowych i wszystkiego co geek kochać może!

Może Ci się również spodobać...

0

Dodaj komentarz