Wiesz, wszystko napisałem w pierwszym poście. To co uważają o twoim "szerokim spektrum" zainteresowań znajomi totalnie mnie nie interesuje. Podejrzewam, że jestem te kilka lat starszy od Ciebie i...tyle. Nie jest to argument. Przypominasz 6-latka, który probuje zaimponować w przedszkolu. Albo tak powoli Ciebie zaczynam odbierać. Cytowanym powyżej wpisem tylko się ośmieszyłeś Przyjacielu. Rzecz nie rozchodzi się o to kto jest bardziej "prawilnym rockowcem" czy "cool randomowcem". Ja mam naprawde totalnie gdzieś chłopie, że przypieprzyłeś się do Def Leppard mimo, że ich w jakiś sposób cenie za ten flange w brzmieniu, metalowy blichtr, aptekarskie solówki, eteryczne delaye...Adrian pisze: (...)am tyle lat, że raczej grozi mi pójście w strone twórczości Cohena czy Dylana niż Panów w różowych spodniach z tapirem na głowie.
Przypieprzyłeś się Bracie do kilku naprawdę fajnych kapel, które znasz może z nazwy, a w swojej ignorancji nawet nie znasz ich twórczości. Dlatego nawet nie chciało mi się ciągnąć tego tematu bo i po co... Bloodhound gang... Słuchałem w liceum... mialem nawet album "Hooray for boobies". Pamiętam. Płaskie riffy... Teksty o niczym. Mansona i Rammstein słucham do dziś. Nieistotne.
Jakbyś czytał mnie w przeszłości odnotowalbys, że zaczynałem od Kurta.. Nirvana dała mi ten nerw do sięgnięcia po gitarę. Proste beatlesowskie melodie i potężne distortion. Alice in Chains rozkochali we mnie wah-a i akustyczne cleany. No i te hammer-on Cantrella. Chili Peppers nadali gitarze pęd. Każda nuta jak atak. Pantera - unikalne brzmienie i ten groove. Świetny slide! I odseparowywanie riffu wajchą! No i Avenged Sevenfold. Synyster zaczarował mnie floydem... Kiedyś spróbuje.
Pisanie czy coś jest wielkie czy nie po prostu sobie daruj Przyjacielu. Pozdrawiam Cię.
Może kiedyś spotkamy się na jakimś... masażu :-)