Nie wiem jak u Was - u mnie od początku słuchania Bon Jovi, tj. od pamiętnych wakacji 2000, kiedy w radiu królowało It's My Life, istnieje oczekiwanie na rocker albo hit na miarę tamtego sukcesu. Chociaż kolejne wydawnictwa nie biły rekordów popularności to jednak dostawaliśmy kawał mocnego brzmienia (głównie tak zapamiętałem swoją reakcję na HAND) o uniwersalnym tekście i potencjalne na popularność.
Myślę, że Unbroken to kolejny zawód, że utwór ani nie ma mocnego porywającego brzmienia (a przynajmniej nie w warstwie wokalnej), ani nie ma potencjału na hit nr 1 utrzymujący się przez wiele tygodni na listach, ani też - co wiąże się z poprzednim punktem - nie jest o uniwersalnej (choćby nawet miałkiej) treści, która trafi do wszystkich na każdej szerokości geograficznej. Swoją drogą, oprócz płyt solowych Jona, czy kiedykolwiek zdarzyło się, żeby na singiel promujący album został wybrany utwór z soundtracku do filmu?
Podsumowując:
- nie ma co oczekiwać, że Bon Jovi znów wrócą na szczyty (choć chciałbym się mylić). W tym względzie, jeśli ktoś ma takie oczekiwania, to singiel jest kolejnym z serii zawodów ostatniej dekady
- patrząc jednak tylko przez pryzmat roku 2019 i nie porównując do poprzednich dokonań zespołu, to kawałek jest w miarę solidny, ale ciężko mi sobie wyobrazić, że miałby bawić publiczność jak inne single z ostatnich płyt, tj. Born To Follow, BWC czy THINFS
Uczę się doceniać i słuchać zespołu takiego jaki jest i zapamiętałem ich z Warszawy - we foyer hotelu dziadki w kapciach i piżamie, które na wieczór potrafią tryskać energią, a w USA raz na jakiś czas coś sobie nagrają bez presji na ratingi