Oceny - What About Now?
Moderator: Mod's Team
Co do recenzji... Nie wiem czy bardziej śmieszna (żenująca) jest sama recenzja czy komentarze czytających. Ktoś negatywnie nastawiony do muzyki Bon Jovi recenzuje ich najnowsze wydawnictwo mało wyszukanym słownictwem, a wierni fani (fanatycy) połknęli haczyk i stają w obronie swojego idola. Don Kichoteria...
To takie smutne i... hm, smutne.
Osobiście nie mam problemu z tym, że słucham Bon Jovi i czy jest to rock czy nie i co ktoś o tym sądzi czy powie. To nie mój problem. Udawanie truerockowca, napinanie sie i takie tam. Cholera, dajmy też żyć innym. Jak powiedział sam Phillip Anselmo o branży muzycznej - nieważne co grasz, wszyscy stoimy po tej samej stronie.
Może dlatego Panter(k)a przeplatana z Bon Jovi daje tyle radości
To takie smutne i... hm, smutne.
Osobiście nie mam problemu z tym, że słucham Bon Jovi i czy jest to rock czy nie i co ktoś o tym sądzi czy powie. To nie mój problem. Udawanie truerockowca, napinanie sie i takie tam. Cholera, dajmy też żyć innym. Jak powiedział sam Phillip Anselmo o branży muzycznej - nieważne co grasz, wszyscy stoimy po tej samej stronie.
Może dlatego Panter(k)a przeplatana z Bon Jovi daje tyle radości
- sobol_77
- Have A Nice Day
- Posty: 1987
- Rejestracja: 17 września 2005, o 10:45
- Ulubiona płyta: New Jersey +TD +SWW
- Lokalizacja: Michałowice / Wa-wa, od lat już Głogów
Ja się ani nie napinam, ani żadnym fanatykiem nie jestem. Płyta jest słaba i tyle, a że koleś ubrał to w takie a nie inne słowa - ma prawo i wcale mu się nie dziwię. Żenujący jest bardziej ten album, niż recenzja niestety.
It's a bitch, but life's a roller coaster ride,
The ups and downs will make you scream sometimes...
The ups and downs will make you scream sometimes...
Swoim komentarzem tylko potwierdziłeś, że się napinasz ale... to nie moja sprawa. Nie należę do grupy "Bojowników Bon Jovi" (jeśli taka istnieje) ale cholernie lubię ten zespół. Tak jak kiedyś grali kaszanę tak grają nadal. Kwestia gustu i sentymentu. Jeśli płyta ma być pretekstem by się katować to lepiej sobie odpuścić. Naprawdę są ważniejsze rzeczy niż poziom rockowości Bon Jovisobol_77 pisze:Ja się ani nie napinam, ani żadnym fanatykiem nie jestem. Płyta jest słaba i tyle, a że koleś ubrał to w takie a nie inne słowa - ma prawo i wcale mu się nie dziwię. Żenujący jest bardziej ten album, niż recenzja niestety.
Mądrości do głowy nakładać nikomu nie zamierzam. Łatwo jest coś przerysować i popaść w groteskę.
- sobol_77
- Have A Nice Day
- Posty: 1987
- Rejestracja: 17 września 2005, o 10:45
- Ulubiona płyta: New Jersey +TD +SWW
- Lokalizacja: Michałowice / Wa-wa, od lat już Głogów
Od lat na forum piszę nie o "rockowości" BJ - a jakości ich nowych albumów, a raczej tej jakości braku. Ostatni raz przy Bon Jovi bawiłem się dobrze na wrocławskim zlocie, nowe płyty - a w szczególności ostatnia - przyprawiają mnie o odruch wymiotny, za stary jestem by mi ktoś kładł do głowy bzdury na temat niesamowitych walorów muzycznych i kompozytorskich WAN... To jest właśnie groteskowe.
It's a bitch, but life's a roller coaster ride,
The ups and downs will make you scream sometimes...
The ups and downs will make you scream sometimes...
Mnie za to wrocławski zlot... rozczarował. Bądź tutaj mądry.sobol_77 pisze:Od lat na forum piszę nie o "rockowości" BJ - a jakości ich nowych albumów, a raczej tej jakości braku. Ostatni raz przy Bon Jovi bawiłem się dobrze na wrocławskim zlocie, nowe płyty - a w szczególności ostatnia - przyprawiają mnie o odruch wymiotny, za stary jestem by mi ktoś kładł do głowy bzdury na temat niesamowitych walorów muzycznych i kompozytorskich WAN... To jest właśnie groteskowe.
Jakbyś jednak nie zauważył nie piszemy o NIESAMOWITYCH walorach muzycznych i kompozytorskich ostatniej płyty Bon Jovi. Pisaliśmy o napinaniu się i szukaniu przysłowiowej dziury w całym. W pewnym okresie panowie nagrali świetną "New Jersey", potem przynudzili "These Days" by wrócić z niezły "Crushem". Teraz odcinają sobie kupony. Mimo wszystko to - patrząc na całokształt dokonań - to wciąż jest Bon Jovi.
A odnośnie groteski... Cóż, to co ująłeś jako groteskowe z groteska nie ma nic wspólnego. To jedynie czyjeś zdanie i gust.
Fajnie jednak, że masz swoje - konkretne - zdanie. Fajnie byłoby również gdyby ludzie pisali o muzyce, a nie o (nie)rockowości Bon Jovi.
I na koniec - płyta rzeczywiście jest słaba
- sobol_77
- Have A Nice Day
- Posty: 1987
- Rejestracja: 17 września 2005, o 10:45
- Ulubiona płyta: New Jersey +TD +SWW
- Lokalizacja: Michałowice / Wa-wa, od lat już Głogów
Choć wciąż nie mogę zapomnieć pierwszego wejścia do Hard Rock Cafe Gdańsk w sierpniu i na przywitanie - video na wszystkich ekranach do WAN właśnie hehe. Wyszedłem na czworakach .
Wracam do meczu, czekając na gola Lewego
Wracam do meczu, czekając na gola Lewego
It's a bitch, but life's a roller coaster ride,
The ups and downs will make you scream sometimes...
The ups and downs will make you scream sometimes...
Nadal uważam, że album, który nagrali, jest bardzo słaby. W zasadzie nie wracam do niego. Lipa jak sto pięćdziesiąt. Bardzo słaby głos Jona, muzyka miałka jak nie wiem, zero wyrazistości, wszędzie pełno tandetnych dźwięków elektronicznych, autoplagiaty (jak What's Left Of Me), całość nie do strawienia przeze mnie, nie umiem wysłuchać całej płyty naraz. Większości utworów do tej pory nie umiem nawet zapamiętać. 1/10
Przykład z mojej strony.
Thorn z Circle:
http://www.youtube.com/watch?v=t6nkkbSP8DE
Kawałek skopany produkcyjnie i ogólnie jak widać live Jon go tak rozkłada w sensie poweru że szkoda. Ale np riff, prosty a fajny. Na WAN nie ma ani jednego choć tak fajnego.
Thorn z Circle:
http://www.youtube.com/watch?v=t6nkkbSP8DE
Kawałek skopany produkcyjnie i ogólnie jak widać live Jon go tak rozkłada w sensie poweru że szkoda. Ale np riff, prosty a fajny. Na WAN nie ma ani jednego choć tak fajnego.
"Bon Jovi „What About Now” (2013) [40%]
Podczas słuchania 12. studyjnego albumu grupy Bon Jovi ciśnie się na usta wiele epitetów i niestety nie są to superlatywy. Co mogło się stać, że po „The Circle”, dającym nadzieję (choć niezbyt wielką) na jakiś minimalny powrót do nieco wyższej od bardzo przeciętnej formy artystycznej, ukazuje się tak słaba płyta? Jedynym sensownym uzasadnieniem wydaje się nagranie nowego albumu tylko po to, żeby móc wyruszyć w kolejne stadionowe tournée. Inne jest już mniej przekonujące – słynna grupa chciała pozyskać nowych fanów, nagrywając materiał pozornie świeższy, a już z pewnością łatwiej przyswajalny w większości stacji radiowych. Problem w tym, że ze zdecydowanej większości utworów z płyty tuż po przesłuchaniu nie zostaje w głowie nic. Najwyżej to, że w kompozycjach słychać jeszcze mniej zaangażowania współautora wielu przebojów Bon Jovi, gitarzysty Richiego Sambory, który jakby starał się nadrobić miałkość wygładzonych do przesady utworów nierzadko całkiem udanymi solówkami. Niestety tym kilkunastu piosenkom nawet one nie pomogły. Paradoksalnie, najlepszym utworem z płyty wydaje się, wybrany na pierwszy singiel, „Because We Can” – chwytliwy, stworzony do zbiorowego śpiewania razem z tysiącami innych fanów na koncercie. Jakby z zupełnie innej bajki jest ostatni na płycie „The Fighter”: delikatny, akustyczny utwór, w dodatku jedyny autorstwa tylko i wyłącznie lidera zespołu. Jeśli ten sam był w stanie skomponować taką perełkę, a Sambora dowiódł za sprawą swojej solowej płyty, że nadal jest sprawnym kompozytorem – to gdzie jest haczyk?"
http://esensja.stopklatka.pl/muzyka/rec ... l?id=16260
Podczas słuchania 12. studyjnego albumu grupy Bon Jovi ciśnie się na usta wiele epitetów i niestety nie są to superlatywy. Co mogło się stać, że po „The Circle”, dającym nadzieję (choć niezbyt wielką) na jakiś minimalny powrót do nieco wyższej od bardzo przeciętnej formy artystycznej, ukazuje się tak słaba płyta? Jedynym sensownym uzasadnieniem wydaje się nagranie nowego albumu tylko po to, żeby móc wyruszyć w kolejne stadionowe tournée. Inne jest już mniej przekonujące – słynna grupa chciała pozyskać nowych fanów, nagrywając materiał pozornie świeższy, a już z pewnością łatwiej przyswajalny w większości stacji radiowych. Problem w tym, że ze zdecydowanej większości utworów z płyty tuż po przesłuchaniu nie zostaje w głowie nic. Najwyżej to, że w kompozycjach słychać jeszcze mniej zaangażowania współautora wielu przebojów Bon Jovi, gitarzysty Richiego Sambory, który jakby starał się nadrobić miałkość wygładzonych do przesady utworów nierzadko całkiem udanymi solówkami. Niestety tym kilkunastu piosenkom nawet one nie pomogły. Paradoksalnie, najlepszym utworem z płyty wydaje się, wybrany na pierwszy singiel, „Because We Can” – chwytliwy, stworzony do zbiorowego śpiewania razem z tysiącami innych fanów na koncercie. Jakby z zupełnie innej bajki jest ostatni na płycie „The Fighter”: delikatny, akustyczny utwór, w dodatku jedyny autorstwa tylko i wyłącznie lidera zespołu. Jeśli ten sam był w stanie skomponować taką perełkę, a Sambora dowiódł za sprawą swojej solowej płyty, że nadal jest sprawnym kompozytorem – to gdzie jest haczyk?"
http://esensja.stopklatka.pl/muzyka/rec ... l?id=16260