Z mojego krótkiego - bądź co bądź - alwaysowo-forumowego doświadczenia wynika, że trudne tematy są najczęściej omijane szerokim łukiem. A może raczej takie, które wymagają dłuższego zastanowienia się i napisania więcej niż "Kocham Jona". I ja się temu akurat nie dziwię. Często sama przeglądam forum myśląc sobie "O, fajny temat. Jak tylko znajdę więcej czasu, to na pewno coś napiszę". A potem zapominam i... nie piszę.
Zwłaszcza, że potrzebuję naprawdę sporej ilości czasu do tworzenia takich postów. Nie jestem mistrzem ortografii, nie znam wszystkich zasad interpunkcji, ale zalegające we mnie pokłady puryzmu każą mi czytać moje wypociny po kilka razy sprawdzając, czy nie ma w nich rażących błędów, a wszystko brzmi jak należy (uwielbiam te słowne wygibasy, gdy staram się unikać powtórzeń).
Tytuł tego tematu brzmi banalnie, to trzeba przyznać. Na początku martwiłam się, że będzie mnóstwo komentarzy typu "Muzyka jest dla mnie wszystkim", "Muzyka jest najważniejszą rzeczą w moim życiu" etc. i nic poza tym. W sumie pewnie by tak było, ale wydaje mi się, że EVENo zbyt ambitnie podszedł do tematu. Wystraszyłeś ich, chłopie

Mnie w sumie też wystraszyłeś, gdy ktoś pisze na wysokim poziomie (mimo że - a może właśnie ZWŁASZCZA - w stanie "nietrzeźwym negatywnym") zapala mi się lampka "aha, to nie przelewki, trzeba pomyśleć".
Odnosząc się do Bon Jovi, w gruncie rzeczy nie sądzę, by kiedykolwiek byli dla mnie numerem jeden. W sensie MUZYCZNYM. Na pewno przez długi czas byli mi najbliżsi, ale to nie znaczy, że byli dla mnie muzycznymi bogami. Od tego mam inne zespoły. (i teraz postaram się przejść do sedna sprawy i głównego tematu) ALE dawali mi radość. I dalej dają. Choć nie lubię
What About Now, pewnie nigdy nie polubię, odnajduję tylko piosenki, które "znoszę". Bo mają chwytliwe, przyjemne melodyjki.
To nadal frajda, gdy w komercyjnym radiu słyszę jakąś starszą ich piosenkę, nawet jeśli tysięczny raz jest to "It's My Life" lub "Livin' On a Prayer". I tej radości nie da się z niczym porównać. Ona jest niezrozumiała, również dla mnie. I między innymi tym jest dla mnie muzyka - tą radością. Gdy słyszysz znajome dźwięki i od razu robi ci się cieplej na sercu.
Co kocham, ale i jednocześnie trudno mi znieść w muzyce to to, że jest ona właściwie nieskończona. Żyjemy za krótko, by poznać wszystkie zespoły i ich wszystkie piosenki. Czasem zastanawiam się, ile jest utworów, które bym pokochała i które w pewnym sensie zmieniłyby moje życie, gdybym je tylko kiedyś poznała.
W myśl tej dewizy powinnam szukać i poznawać jak najwięcej muzyki, może wręcz zaznajamiać się z nią "hurtowo". Ale paradoksalnie stronię od tego. Nie lubię masowego ściągania z internetu dyskografii. Nie, nie potępiam ludzi, którzy tak robią. Właściwie, sama czasem pobieram całe albumy. Chodzi mi o to, że dużo fajniej jest kupić sobie płytę (choć pieniądze, a raczej ich brak, wcale mi w tym nie pomagają) i dopiero po jej pierwszym przesłuchaniu odkryć jakieś nowe utwory. Lub usłyszeć w radiu piosenkę, która wpadła w ucho i rozpocząć jej poszukiwania. Lub poznawać muzykę dzięki innym ludziom, znajomym lub niekoniecznie. Ktoś coś poleci, inny ktoś o czymś napomknie... Lubię gdy piosenki z czymś mi się kojarzą. Albo inaczej - lubię gdy mam z nią powiązane jakieś wspomnienia. Choć tak jak stwierdził EVENo, nie zawsze się na tym dobrze wychodzi.
Nowy akapit i nowy wątek - zdarza mi się, że przy setnym odsłuchaniu jakiejś piosenki, coś mi się w głowie "przestawia" i zaczynam ją słyszeć nieco inaczej. Na przykład w utworze, który przecież bardzo dobrze znam, dopiero po takim czasie zaczynam słyszeć jakieś szczegóły i smaczki, lub nawet partie innych instrumentów. I właściwie słyszę tylko je. Wtedy dopiero jestem w szoku: "Wow, przecież ta linie basu jest świetna!" lub zaczynam doceniać kunszt bębniarza. Lepiej późno niż wcale.
Właściwie to nie jestem pewna czy piszę na temat.

Na jakiś na pewno, ale może wypadałoby się lepiej ukierunkować.
MUZYKA JEST DLA MNIE BARDZO WAŻNA. Jest środkiem wyrazu, jest czymś co uzupełnia mój nastrój, bądź też w ogóle go wywołuje. (Boże, czy da się na to pytanie odpowiedzieć niebanalnie?

)
Jest na tyle ważna, że wciąż marzy mi się kariera gwiazdy rocka (komu nie?) i uparcie powtarzam, że jak już dorosnę, to nią zostanę. Zobaczycie. I tak stuknęło mi 20 lat, a ja zostałam w zaciszu mojego pokoju z gitarą na kolanach i z lękiem przed ludźmi oraz publicznymi wystąpieniami. No ale przecież mam jeszcze czas.
A więc dobrzy ludzie tego forum - posłuchajcie jakiejś dobrej piosenki na zakończenie dnia.
Dobranoc!