Bon Jovi w Erfurcie – 25 maja 2003

Zabawa na koncercie BJ była jednym z moich największych marzeń. Na moje szczęście, marzeń spełnionych…
Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie – oznajmiłam tacie, że chcę jechać na koncert BJ ;)) Tak to się wszystko potoczyło, że na początku grudnia zeszłego roku dorwaliśmy dwa bilety z resztki, które zostały na koncert do Erfurtu (bo tam było relatywnie najbliżej).
Żeby oszczędzić Wam opisania tych 7 miesięcy oczekiwania na koncert, napiszę tylko, że od ferii odliczałam dni… :)))))))))))))

erfurt1_zdj1Nadeszła wreszcie upragniona sobota, 24.05.2003 – czas wyjazdu. Plan był taki – jedziemy do Poczdamu, tam nocleg, po koncercie prosto do Polski. Plan się odrobinę zmienił, ale nie miało to wpływu na bieg wydarzeń 😉 Jechałam samochodem z tatą i siostrą Agnieszką… Przez całą drogę przez Polskę nie mogłam uwierzyć, że już następnego dnia spełni się jedno z moich najskrytszych marzeń…
Tymczasem, zbliżaliśmy się już do granicy z Niemcami, co było wyraźnie widoczne, po “przydrożnych ofertach”, czyli Freischen Spregel (świeże szparagi, nawet tanio!! ;)))) i kogutkach (takich figurkach do ogródka, przy czym warto zaznaczyć, że ostatnim krzykiem mody sa końskie łby powieszone na drzewach ;)))))
Na samej granicy, na wjazd do Niemiec czekaliśmy nieprzyzwoicie długo – chyba z 50 minut, ale umilałam sobie czas słuchaniem… No, zgadnijcie czego ;)))))
Dalej droga mijała już szybciej (wiadomo ;)), więc około czwartej byliśmy w Kaput, małej miejscowości pod Poczdamem, gdzie była nasza “przystań” 😉 Pani Krystyna pokazała nam najładniejsze miejsca w Poczdamie… Nie ma co, bardzo mi się podobało, choć myślami byłam już na stadionie… ;DD Zresztą, było widać, po co przyjechałam – cały czas paradowałam w koszulce BOUNCE… :)))))))))))))))
Po powrocie do “tymczasowego domu” 😉 byłam tak padnięta, że zjadłam tylko obiad/kolację, umyłam się i… już chciałam iść spać (żeby mieć siły na następny dzień :D), ale skusiłam się jeszcze na oglądanie poczynań Wiśniewskiego na Eurowizji :PPPP ;))))))) Zatem spać poszłam gdzieś około pierwszej…
Przy czym wstałam o 10 ;))))) Czyli w sumie się jednak wyspałam… 🙂 Od rana mną telepało – “To już dziś!!!!!!!!!” Jejku, jak ja to przeżywałam… Do tej pory to przeżywam 🙂 Przy śniadanku (na własne życzenie gospodarzy ;)) puściłam “Crossroad”, więc atmosfera była kompletnie “zbonjoviona” 😉 Ogólnie było wesoło :), bo na przykład przy stole porozumiewaliśmy się w trzech językach – ja z siostrą mówiłam do pana Konrada (męża p. Krystyny, Niemca) po angielsku, między sobą z tatem po polsku, a jak coś ciekawego powidzieliśmy, to pani tłumaczyła to Konradowi po niemiecku… Strasznie to zagmatwane, ale takie właśnie było ;))))))
Po zjedzeniu śniadania z biologiczno-dynamicznym jajeczkiem 😉 wyruszyliśmy w podróż… Było około dwunastej, gdy jechaliśmy w stronę… ERFURTU…
Po drodze zatrzymaliśmy się na stacji, by przekąsić coś jeszcze przed show (choć i tak mało jadłam – żołądek mi się z tego wszysktiego skurczył ;)))))). Przy okazji, prebrałam się jak na prawdziwą fankę przystało (nie wiem, jakim cudem siostra mnie po tym zaakceptowała ;)))))))) Miałam: koszulkę NJ (myślałam o tej Bounce, ale ona miała ramiączka, a robiło się cosik chłodno… ;))))) i spodnie z wielkimi napisami BON JOVI po bokach (własnoręczna produkcja ;)).
Wreszcie nadszedł ten moment – wjechaliśmy do Erfurtu i powitał nas plakat promujący trasę BJ… ;DD Zatrzymaliśmy się na parkingu, by na mapie zlokalizować Steigerwaldstadion (jakoś wbiłam sobie tę nazwę do głowy ;)). Podczas gdy byliśmy pochłonięci śledzeniem mapy, na parkingu pojawił się autokar… Wysiadło z niego kliku facetów… już lekko podstarzałych (brodatych ;))… Czechów… w koszulkach BON JOVI!!!!!!!!! 😀 Oczywiście, podeszli do mapy, a bystra Nataszka rzuciła “Are you looking for the stadion?”. W odpowiedzi usłyszałam: (ze słowiańskim akcentem ;)) “Ano, ano…”, “Stadion”… “Koncert”… “Boń Dziowi”… :DDDDDDDDDD Myślałam, że tam padnę ze śmiechu, ale z drugiej strony poczułam się tak jakoś… inaczej, jak wśród swoich 😀
erfurt1_zdj2Udało nam się jakoś zlokalizować ten stadion i na mapie i w rzeczywistości 😉 Widok był niesamowity – wejście i tysiące ludzi ciągnących się wzdłuż ulicy… Jakimś cudem (do tej pory nie wiem jak!!! ;)) znaleźliśmy miejsce na parkingu… Kiedy tylko wyszłam z samochodu poczułam tę atmosferę. Zresztą, wyobraźcie sobie taką sytuację: mnóstwo ludzi zebranych pod stadionem i w ogóle wszędzie 😉 Tysiące ludzi w koszulkach, kamizelkach i kurtkach Bon Jovi. Na parkingu wszystkie miejsca zajęte. Ludzie stoją przy samochodach, z logo BJ na tylnej szybie, a z samochodowego radia rozbrzmiewają na cały parking dźwięki “Livin’ On A Prayer”… Czy można wyobrazić sobie lepszą oprawę dla koncertu?
Ruszyliśmy pod stadion, a ja… chłonęłam tą atmosferę, niczym suche włosy chłoną szampon i odżywkę Dove ;)))))))))))))))))))))))) Mijając tych wszyskich ludzi, choć byli to ludzie z całych Niemiec i nie tylko, czułam się jak wśród jednej wielkiej rodziny – wszyscy przyszli tu przecież, by zobaczyć Bon Jovi na żywo, mnóstwo z nich, to fani zespołu, tak jak ja…
Stanęliśmy na końcu tej półkilometrowej, na oko, kolejki, ale ja “chciałam bliżej” ;)) No to poszłyśmy z siostrą na początek i wepchnęłyśmy się do przodu od strony torów (bo warto wiedzieć, że równolegle do tej kolejki ludzi jechał tramwaj ;)). Tym samym znalazłyśmy się wśród pierwszych 50 ludzi przy wejściu, co było naszym ogromnym sukcesem ;D
Postałyśmy sobie trochę, aż wreszcie brama się otworzyła, a masy zaczęły “przepływać” na stadion… Po jakiś 50 minutach byłyśmy w środku, z przemyconym aparatem 😀 Rozejrzałam się i znowu poczułam się jak w Niebie… Mój wzrok natychmiastowo przyciągnęło stoisko z pamiątkami, ale równie szybko rozbolały mnie oczy – od cen… 😉 Koszulka – 30 euro… Tu warto przytoczyć wypowiedź mojej siostry, będącą komentarzem do tej sytuacji: “No to chyba [te koszulki] osobiście haftowane przez Bon Jovi…” ;DDDDDDD Po opanowaniu ataku śmiechu, ruszyłyśmy w kierunku wejścia na trybunę główną, na którą miałyśmy bilety.
Miły pan przy wejściu poinformował nas, że te bilety wcale nie są na trybunę główną, ale na trybunę naprzeciwko… Zaczęłam się z nim kłócić, ale on nie dał się przekonać… 😉 Poszłyśmy w związku z tym naprzeciwko. Tam, również miły pan ochroniarz, powiedział, że te bilety to wcale nie na tą trybunę, tylko mamy iść na trybunę główną… :)) No tak, słynna “niemiecka organizacja” ;))) W każdym razie wyjaśniłyśmy panu najładniej jak umiałyśmy, że tam to już byłyśmy, ale pan nas odesłał tutaj… nanana… itd. 🙂 Pan wziął bilety i nas przy okazji 😉 i zaczął gdzieś prowadzić… Niewiadomo gdzie!!!! Pokazał jakieś wejście i oznajmił, że “tam są nasze miejsca”. Wchodzimy i okazuje się, że jesteśmy… na płycie głównej stadionu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Co jak co, ale TEGO to się nie spodziewałam 😉
Zajęłyśmy sobie wygodne miejsca tak 10 metrów od sceny i usiadłyśmy (ludzie dopiero zaczynali się schodzić, więc mogłyśmy sobie na to pozwolić ;))) Po około 45 minutach, wszyscy ludzie się poderwali… Oczywiście, i my wstałyśmy, bo zobaczyć co się dzieje i… nie działo się nic 😉 Po prostu właśnie wybiła 18.00, czas rozpoczęcia ;)))))))
Stałyśmy jeszcze długo, zanim support, Live, pojawili się na scenie. Grali około pół godziny, by około 20.00 zejść ze sceny…
W tym czasie zdążyłam ową scenę stracić z oczu (jestem dość niska, a tak się złożyło, że przede mną stali najwyżsi ludzie na koncercie ;))))). Padła szybka decyzja – przesuwamy się do przodu!! Oczywiście, siostra puściła mnie przodem 😉 Nio to Nataszka zabawiła się w terminatora i popruła do przodu jak kometa ;))))))))))))) Siostra musiała mnie siłą zatrzymywać, bo niechybnie dobiłabym się do przedniej barierki ;))))))))))))))) W każdym razie przybliżyłyśmy się o jakieś 3 – 4 metry i to wstępnie wystarczyło 😉 Miałam co prawda pewne nieprzyjemności z powdou niezbyt eleganckiego “wcinania się”, ale złego się nie pamięta, nie? 🙂
Po kolejnych kilkunastu minutach stania stało się… Na scenie pojawił się Tico… (ryk ludzi)… Hugh… (ryk ludzi)… Dave… (ryk ludzi)… Richie… (głośniejszy ryk ludzi)… aż wreszcie na scenę wszedł JON, a krzyk osiągnął apogeum :)))))))))))))))))))))))))) Zaczęli mocno, od Bounce i momentalnie dałam się porwać zespołowi… Grali po kolei:

Bounce
You Give Love A Bad Name
Wild In The Streets
Livin’ On A Prayer
Everyday
Runaway
Keep The Faith
Wanted Dead Or Alive
In These Arms
It’s My Life
Someday I’ll Be Saturday Night
Just Older
Misunderstood
I’ll Be There For You
Blaze Of Glory
Hook Me Up
Born To Be My Baby
I’ll Sleep When I’m Dead
Raise Your Hands

BIS:
Heroes (cover Davida Bowie)
Undivided
Captain Crash and The Beauty Queen From Mars
Twist’n’Shout
Bad Medicine
Shout

erfurt1_zdj3Oczywiście, nie pamiętam kadr po kadrze wszystkiego, co działo się na scenie, więc następne linijki będą “na żywioł” – opiszę moje wszystkie wspomnienia z koncertu…
BJ zagrali, jak widać, wszystkie swoje największe hity – nie było specjalnie miejsca na ballady… Ale dzięki temu koncert był bardziej, nazwijmy to, żywiołowy 😉
Scena była ogromna – wielkością dorównywała chyba pięciopiętrowemu budynkowi… Po obu stronach znajdowały się dwie wielkie ściany głośników, a wzdłuż rozciągały się pasy świateł. Po środku był “jeżdżący” telebim, składający się z sześciu ruchomych części.
Panowie dawali z siebie wszystko – oczywiście, najbardziej uwagę przykuwał Jon – nie ma co, energii mu nie brakowało :))) Jednocześnie skakał i śpiewał, biegał wzdłuż sceny, zagrzewał publiczność do zabawy i… świetnie się przy tym bawił.
Było kilka takich momentów, kiedy Jon odwracał się tyłem do nas i kręcił… wiadomo czym – atutem ;), czym wprawiał kobiety na stadionie (łącznie z niżej podpisaną ;)) w taki ryk, że Erfurt trzęsł się w posadach ;)))))
Innym razem otwarcie flirtował z kamerą, czego efektem było to, że ogromna twarz Jona zerkała na nas z telebimu i śpiewała prosto do nas 🙂
Jonowi udało się nawet rozruszać nieco nietęgą, nazwijmy to, publiczność, i przy “Someday…” wszyscy machaliśmy łapkami, niemal jak przy pływaniu synchronicznym ;))) Przy innej piosence, gdy Jon trzymał gitarę, to razem z Richie’m i Hugh posuwali gryfami gitar (no bo rączki mieli zajęte ;)) równo z nami, co dało ciekawy efekt rock’n’rollowego układu choreograficznego ;)))))))
erfurt1_zdj4Przy Everyday i Hook Me Up, na jednej części telebimu widać było zespół, na drugiej – filmiki, ilustrujące piosenki, więc moja uwaga była podzielona między scenę, zespół na telebimie i filmy ;)))))
W pewnej chwili Jon się ulotnił, zostawiając nas i oddając głos Richiemu. Byłam bardzo ciekawa, co też takiego Ryszard nam zaśpiewa i… usłyszałam I’ll Be There For You!!! Wykonał to rewelacyjnie do spółki z Dave’m 🙂 Skusiłam się nawet, by wyciągnać zapalniczkę, choć jej użycie było utrudnione, bo wiał straszny wiatr 😉
W końcu Jonny wrócił – spodziewałam się, że się przebierze, ale był ja był – na czarno 😉 Tylko crushową bandamkę założył sobie na szyję, bo widać chłód dał mu się we znaki… No cóż, trzeba było się rzucić w publiczność, u nas było ciepło :)))
Co do mnie, to ja zachowywałam się jak na prawdziwą fankę przystało – śpiewałam (czyt. darłam się) przy każdej piosence, słowo w słowo za Jonem i skakałam przez każdy refren – co też było rzadkością, bo w sumie byłam tam jedyną skaczącą osobą… Zresztą pod koniec zaczęłam skakać jeszcze częściej, bo pozwalało mi to lepiej widzieć zespół… 🙂 Aha, no dobra, nie śpiewałam cały czas – potrzebowałam paru przerw na “uzupełnienie płynów” ;))) Nie wiem, czy pamiętacie, ale Jon na czacie powiedział, że lubi gdy fani śpiewają z nim, bo przypominają mu właściwe słowa 😉 Tak się składa, że gdy sięgnęłam po butelkę w czasie Raise Your Hands, Jon w tym samym momencie szarpnął się i… zamiast drugiej zwrtoki zaśpiewał jeszcze raz pierwszą!!!!!!! Więc widać Jon faktycznie patrzy, jak fani śpiewają – no i nie dopilnowałam bidulka i się trzepnął… Głupio mi ;))))))))))
Na samym koncercie poznałyśmy z siostrą dwóch sympatycznych Niemców – braci, na oko po 20 lat (jeden z nich był nawet kiedyś w Polsce i ciągle nam podśpiewywał “Jak się masz, kochanie, jak się masz?…” ;))))))))) Byli na tyle weseli, iż postanowiłam wejść jednemu na plecy, gdy BJ zagrają wreszcie jakąś balladę… I udało mi się!!!!!!! :DDDDD Gdy zaczęli grać Wanted…, zapytałam się, czy mogę wejść mu na barki i tym samym wreszcie zobaczyłam wszystko idealnie!!!!!! Jon na tyle się rozkręcił, że pozwolił publiczności śpiewać i zaśpiewaliśmy całą pierwszą zwrotkę za niego 🙂 Wtedy coś mi się przypomniało… “Gaguń, dawaj flagę!!!!!” ryknęłam do siostry i wzięłam od niej naszą piękną pożyczoną polską flagę i zaczęłam nią ochoczo wymachiwać (choć wiatr, jak już wcześniej pisałam, wiał potwornie ;)) Wtedy też ujrzałam Anię, z którą mailowałam przed wyjazdem i razem się do niego przygotowywałyśmy… psychicznie ;)). Więc to były już dwie polskie flagi :))) Nasza, chociaż dość mała, była dobrze widoczna – widział ją nawet mój tata, który stał za bramą stadionu i oglądał sobie występ za darmo ;)) Zatem obecność Polski została zakomunikowana 😀
Oczywiście, nic co piękne nie mogło trwać wiecznie i musiałam wreszcie stanąć na własnych nogach 😉 Ale tak się złożyło, że jeszcze raz miałam okazję zobaczyć wszystko lepiej… Ku naszej wielkiej radości, Jon w końcu podbiegł bliżej nas (od sceny były jeszcze dwa wybiegi – na prawo i lewo) i gdy tylko go zoczyliśmy, Tomas (tak miał na imię ten Niemiec) sam przykucnął, żebym mu wlazła na plecy!!! :))))))) Ja zaproszenie chętnie przyjęłam i… byłam dokładnie naprzeciwko Jona, jakieś 5 metrów od niego!!!!!!!!!!! Ni mniej, Jon wodził wzrokiem chyba po całym stadionie, nim spojrzał się NA MNIE :DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD Ha! I tak przez parę sekund – on na mnie – ja na niego tak się na siebie patrzyliśmy :)… Co za przeżycie!!!!!!!!!!!! :DDD
Szalałam sobie w najlepsze, śpiewając i skacząc, piosenka za piosenką, gdy po wspomnianym już 😉 Raise Your Hands BJ opuścili scenę… Oczywiście, momentami zaczęły się okrzyki “We want more”, “Bon Jovi”, a ja z tym drugim Niemcem, w akcie desperacji, zaczęliśmy śpiewać Always… ;))) W końcu, po jakiś pięciu minutach nawoływania (więc BJ mają jednak listość… ;)) panowie znowu pojawili się na scenie i zaczęli śpiewać Heroes (taak, teraz to taka mądra jestem, bo przeczytałam, ale oczywiście wtedy w ogólnie nie załapałam piosenki i mogłam się w spokoju napić wody, bo i tak nie znałam tekstu i nie pomogłabym Jonowi ;)))))))) Potem już zaczęli grać dobrze nam znane i przez nas kochane piosenki, więc entuzjazm publiczności rósł niemal z każdą minutą 🙂 Byliśmy roskręceni do tego stopnia, że przy Twist’n’Shout nawet moja siostra zaczęła szaleć niesamowicie (bo do fanek BJ na pewno nie można jej zaliczyć,… ;)) Przy Bad Medicine darłam się wniebogłosy, a gdy zagrali Shout to cała publika szalała, śpiewała, powtarzała wszystko za Jonem i radość tego tłumu osiągnęła absolutne apogeum 🙂
Nic co dobre nie trwa jednak wiecznie, po Shout, Jon przedstawił cały zespół (z wyjątkiem siebie ;)), ładnie stanęli, ukłonili się i zeszli ze sceny, żegnani przez nas burzą oklasków… Nikt nawet nie protestował, nikt nie próbował ich dalej nawoływać – w sumie nie było okazji – zaraz pojawili się ludzie, którzy zaczęli zbierać sprzęt… Całość zakończył krótki filmik pokazany na telebimie, prezentujący kilka sympatycznych ujęć Bon Jovisów. Wszystko wyglądało jak napisy końcowe na filmie: BON JOVI BOUNCE WORLD TOUR 2003, STARRING, JON BON JOVI, RICHIE SAMOBORA, DAVID BRYAN, TICO TORRES. I tak właśnie ten niesamowity show dobiegł końca…
erfurt1_zdj5Dla nas to jednak nie był koniec – trzeba się było przecież jakoś stamtąd wydostać ;))) Udało nam się jednak to bez większego problemu, po drodze do samochodu zahaczyliśmy jeszcze o to słynne stoisko po parę drobiazgów… 😉 Byłam już strasznie padnięta, choć gdyby BJ grali dalej, ja dalej bym tam skakała, aż bym nie padła 😉 Nic to, po wejściu do samochodu od razu rzuciłam się na “torbę jedzeniową”, by wydobyć coś do picia (od samego wejścia na stadion aż do tamtej chwili zjadłam 3 krakersy i wypiłam jedną małą butelkę wody ;)). Od razu wypiłam ze trzy soki i… położyłam się spać 😉 W sumie suszyło mnie jeszcze cały następny dzień ;)))
Gdy dojechaliśmy do Kaput (była już 3 w nocy, bo wyjazd z samego Erfurtu zajął nam tak… godzinę :P) wreszcie się obudziłam, ale tylko by zaraz się położyć ;))
Następnego dnia wstaliśmy i ruszyliśmy z powrotem do Bydgoszczy… Na miejscu, wydawało mi się, że to co przeżyłam, to był jakiś nierealny sen… A powrót do rzeczywistości był wielce bolesny – gdy poszłam do koleżanki, ubrana jak na koncert 😉 wszyscy spacerujący po osiedlu się na mnie gapili, a ktoś zanucił It’s My Life… ;)))) No cóż, to już nie był Erfurt na godzinę prze koncertem… ;))))))
Oprócz paru upominków, doświadczeń i masy wspomnień, “przywiozłam ze sobą” jeszcze niesamowity ból nóg (który uniemożliwił mi pójście przez następne dwa dni do szkoły, a odpuścił około czwartku ;)) i opuchnięte łapki 😉 Za to mój głos się trzymał całkiem nieźle, o dziwo!! 😀
Koncert Bon Jovi, to niewątpliwie jedno z wydarzeń, które zapamiętam do końca życia. Starałam się go opisać najlepiej jak mogłam, choć niektórych uczuć wręcz nie da się wyrazić słowami, nie da się oddać całej atmosfery… Ten koncert był dla mnie przeżeciem wyjątkowym, niezapomnianym, czułam jak piosenki ukochanego zespołu zyskują, śpiewane na żywo… Tak silnych i cudownych przeżyć życzę każdemu, a ja… no cóż, mam nadzieję, że to nie był mój ostatni koncert Bon Jovi…

Autor: CRUSHynka

Agata Matuszewska

bratnia dusza bonjovi.pl aktywna nieprzerwanie od 2003 roku, redaktorka serwisu od 2005 roku; fotograf z zawodu i zamiłowania; sztucznie ruda na głowie, w sercu ruda naturalnie; miłośniczka muzyki, astronautyki, psów i podróży. zagorzała fanka gier komputerowych i wszystkiego co geek kochać może!

Może Ci się również spodobać...