Bon Jovi w Erfurcie – 25 maja 2003

Bon Jovi w Polsce

25.05 – niedziela. Dzień koncertu Bon Jovi w Erfurcie. Spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy. O 7.30 odejżdżamy z Dworca Centralnego do Berlina. Pociąg jest w miarę pusty, wyjmujemy gazetki i browarki – tak na lepszą podróż. Nie dociera do mnie w ogóle, że za 12 godzin ich zobaczę… Będzie to spotkanie na które czekałam od 2 lat. Im bardziej zaczynam o tym myśleć, tym jestem bardziej podekscytowana, ale i tak jest to dla mnie niewiarygodne!!!!
Jesteśmy w Berlinie o 13.30. Podróż minęła błyskawicznie. Na dworcu jest dość dużo osób, a pociagi – takie jak u nas podmiejskie – kursują jeden za drugim. Na szczęście mamy bilet do Erfurtu i nie musimy się szwędać po dworcu. Zaczyna się robić niewiarygodny upał. Moim marzeniem – nie wspominając o basenie – są krótkie spodenki i najlepiej – na bosaka! W słońcu jest chyba ze 30 stopni!!!!
Na peronie jest kilka osób, część z nich na nim biwakuje. Kolo zapala papierosa za pomocą lupy i słońca!
13.57 – punktualnie jak w szwajcarskim zegarku przyjeżdza nasz pociąg. Kulturalnie, czysto, elegacncko. Aż przyjemność jechać takim pociągiem.
Jedziemy. Godzina 14… – chodziły pogłoski, że od tej godziny będą rozdawać opaski dla fanklubu. Od 16 mieli rzekomo wpuszczać… Miałam nadzieję, że to tylko pogłoski…
Jazda nie jest uciążliwa, ale pogoda zaczyna się psuć. Oby tylko nie padało!!!!!!!!
Wjeżdżamy do Erfurtu… Ja już zaczynam odczuwać emocje!!!!!!! Wysiadamy z pociągu. Jest 17.30. Szybko wyjmujemy z plecaka najpotrzebniejsze rzeczy: flagę, aparat, klisze, trochę kasy. Chowamy wszystko do spodni. Wychodzimy z peronu i………… Gdzie jest dworzec i przechowalnia bagażu??????? Naprzeciw nas budynek przypominający biurowiec starej daty. Po prawej rudera z rozkopanym placem… tak, to dworzec!!!!! Na szczęście były szafki – przechowalnia bagażu. Całe 1,50 Euro!!!!!!!!!
Bagaż zostawiony, IDZIEMY!!!!!!!!!! Kupiliśmy coś do jedzenia i idziemy na Stadion. Najpierw – tak jak nam się wydaje, potem za tłumem i za plakatami reklamowymi 🙂
JEST, JEST STADION. Widać już także stanowisko backstage z koszulkami… Ale ździerstwo!!!!!!! Koszulki od 30 Euro w górę!!!! Jest i wejście dla fanklubu. Wchodzimy. Mijamy pierwszą parę ochroniarzy. Bilety już przedarte! Nagle jeden z ochroniarzy woła nas (?????). NIE MA JUŻ PASKÓW NA RęKę!!!!!!!!!! Okazało się, że faktycznie rozdawali je wcześniej i już się skończyły, a bez nich nie ma wejścia pod scenę!!!!!!!!!!! Byłam wściekła. Nie pomogło tłumaczenie, że właśnie przyjechaliśmy, że jechaliśmu 10 godzin, nic!!!! Zostaje nam zajęcie miejsc w sektorze dalszym – dla zwykłych obywateli… Idziemy. Stanęliśmy za trybunami, żeby zorientować się, gdzie najlepiej stanąć…… O RANY!!!!!!!!!!!! Połowa stadionu była już zapełniona (shit). Nie ma szans na dobre miejce!!!!!!! Byłam wściekła. Pomyślałam, że koncert już można spisać na straty… ALE NIE. Nie po to tyle jechaliśmy, tyle na ten kocert czekaliśmy, nie po to płacę składki do fanklubu, żeby teraz stać daleko. O NIE!!!! Najwidoczniej Robert też tak pomyślał, bo chwycił mnie za rękę i poszliśmy bardo szybkim krokiem w stronę sceny… Przyświecała nam jedna myśl: to ma być i będzie niezapomniany koncert. ….
Miejsce dla fanclubu ma dwa wejścia – od lewej i od prawej strony. Idziemy od lewej. Jest bliżej. Przy wejściu “wita nas” ochrona. Palimy “głupa”, pokazyjemy karty… NIE – kiwa przecząco głową, tłumaczy się brakiem pasków… Nasze tłumaczenie o pociągu i jeździe też nic nie daje (shit!!). Ale jest jeszcze jedno wejście. Z prawej strony. Ochroniarze kręcą się w koło… przy wejściu stoi jakaś babeczka. Robimy pewne i poważne miny. Pokazujemy karty (Dzięki Bonia!!!!!!!) – MUSI SIę UDAć!!!!!!! Babeczka mówi, że ona nic nie wie, nie jest ani organizatorem, ani nikim kto tu rozporządza. W tym momencie stojący obok ochroniarze zajęli się jakimś człowiekiem, który miał do nich jakieś pytania… a skoro babeczka nie wie, to……….. czy my musimy wiedzieć, że bez pasków nie można wejść??????????? Podnieśliśmy pewnie głowy, ruszyliśmy żwawo przed siebie. Nie biegliśmy. Krok spokojny, ale pewny. Minęliśmy po lewej ochroniarzy… Idziemy… Szybko… JEEEST!!!!!!!!!!!!!!!!! TAK Jesteśmy pod sceną!!!!!! ( i niech mi ktoś powie, że Polak nie potrafi!!!!!!!).
Słuchajcie, tak zdenerwowana już dawno nie byłam… Żeby tylko nikt nie zauważył! Nie mogliśmy już wyjść. Ale udało się!!!!!! Szybko założyliśmy bluzy, żeby zakryć nadgarstki i nie świecić brakiem opasek na rękach!
Teraz tylko czekamy. Pogoda – nieciekawa. Tzn. około 20 stopni, dość duże zachmurzenie, jeszcze nie pada, ale zaczyna wiać brrrrrrrrr. Oby nie było zimniej!
19.15 Tłum wstaje, zaczynają się krzyki. Na scenę wyszedł LIVE. Słyszałam o tej kapeli, ale nie miałam okazji słyszeć ich. Wyglądali ok. Czerń, granat. Rockowo. Grają całkiem nieźle, podoba mi się. Wykonują m.in.: “Selling The Drama” – jeden z ich najsłynniejszych utworów. Ed Kovalczyk wraz z zespołem podczas tej trasy promują swoją najnowszą płytę “Birds Of Pray”… Ich występ trwa ok. 30 minut. Schodzą ze sceny przy owacjach publiczniości i gromkich brawach.
W głośnikach słychać muzykę z taśmy. Na scenę wysypują się techniczni… Zmiana instrumentów, scenografii, strojenie gitar, polerowanie klawiszy… Mamy ok 30 min przerwy. Zaczynają się wędrówki fanów związane z zajęciem jak najlepszych miejsc. Techniczni po raz ostatni sprawdzają nastrojenie instrumentów… Nagle na scenie robi się zupełnie pusto………………. Powoli zapada zmierzch… Kończy się muzyka z taśmy…….. Gasną światła…….
Zaczyna rozbrzmiewać “kosmiczna muzyka”, a przy niej zapalają się poziome rzędy świateł na scenie. Białe tło z zielonymi kołami…… Tak. To intro…. Ciśnienie wzrasta, już zaraz wyjdą…….. Nagle 32.000 osób zaczyna niewiarygodnie krzycześ “yeahhhhhhhhhhhhhhhhhhhhh”, wszystkie ręce są w górze!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Tico siadł za bębny!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Krzyk nieustannie się ciągnie, bo oto na scenę wychodzą po kolei: Richie, David, Hugh!!!!!!!!!!!! Szaleństwo, emocje sięgają zenitu!!!!!!!!!!!! Zaraz, już zaraz będą wszyscy, zaraz zacznie się szaleństwo!!!!!!!!!!!! Niby bez ładu i składu, Richie zaczyna coś “kombinować” na gitarze. Padają pierwsze dzwięki. Nasłuchujemy… TAKKKK TO BOUNCE!!!!!!!!!! Daję się słyszeć ogromny wrzask tłumu!!!!!!!!!!! Bo oto przed głównym mikrofonem staje Jon!!!!!!!!!!!!! O rany! Niebiosa miejcie mnie w swojej opiece!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Zespół jest w świetnej kondycji. Aż tryska z nich energia. Jon na samym początku “rzuca spojrzenie” tuż pod scenę – na fanklub. Nasza flaga jest w górze. Wyraźnie widać, że ją dostrzega i czyta napis “GREETINGS FROM POLAND”, poczym kiwa głową na znak w rodzaju “dzięki”. Skaczemy, wskazuje na nas palcem – rany, coś niesamowitego!!!!!!!!! SZAŁ
Utwór brzmi o wiele ciężej, niż na płycie. BOUNCE, BOUNCE cała publicznośc wtóruje. Co chwila rozbrzmiewają oklaski – podczas partii Richiego, gestów Jona. Tak, ten utwór wyszedł im świetnie!!!!!!!!! Owacje, krzyki, brawa!!!!!! (mam nadzieję, że moje gardło to wytrzyma!!!!!!).

“..Shot thruogh the heart and you’re to blame, you give love – a bad name”!!!!!!!!!!!!!! – you got it!!!!!!!!!! Richie zaczyna ciężką gitarą…, Dave szaleje na klawiszach… Partie Jona zagłuszane są przez publiczność!!!!!!! Nic dziwnego, przecież to jeden z hymnów BJ. Dzielnie machamy flagą i robimy zdjęcia!
Stoimy na wysokości Dave’a i Hugh’a. Dave zauważa nas, a raczej naszą flagę i uśmiecha się dość często!! Mam wrażenie, że gdyby mógł, to machałby do wszystkich. Koniec utworu tradycyjny i równie tradycyjne owacje publiczności! Sekunda przerwy… padają słowa Jona do Tico “give me a bit baby……”. Tico zaczyna wybijać rytm….. Wild In The Streets…. Rany! Co się dzieje!! Czyste szaleństwo! Ręce w górę i skaczemy!! Wild, wild in the streets, wiiiild wild in the streets. Jon usuwa się na bok, teraz Dave ma swoje 5 minut.
Kamery i światła skierowane są tylko na niego. Jest na ekranie nad sceną. Jest niesamowity!. Czego on nie wyczynia !!!!!!!! Mało chłopaka nie rozerwie przy klawiszach!!! Wiiild!!!!!!!!!!!!!…… Oni wiedzą, jak wymęczyć publikę! Króciutka chwilka ciszy… czyżby chcieli dać nam odpocząć??? Jon przy głównym mikrofonie zaczyna coś niezrozumiale recytować…… Nie wiemy za bardzo, o co chodzi. Zespół śmieje się do siebie… Ale plama!!!!! Jon wystukując rytm jedną nogą i klaszcząc rękoma recytuje: …”We ‘ve got to hold on to what we’ve got ’cause it doesn’t make a difference if we make it or not we’ve got each other and that’s a lot for love-we’ll give it a shot….” teraz juz cały tłum śpiewa wraz z liderem….”ooooooo we’re half way there ooooooooooo livin on a prayer, take my hand and we’ll make it i swear… oooooo livin on a prayer…”….. Rozległy się brawa, które zostały częściowo zagłuszone przez Tico, Richiego – gitarę i oczywiście talk-box.
O odpoczynku nawet nie było mowy… Szaleńastwa ciąg dalszy!!!!! Ciężka, prawdziwie rockowa wersja! Znów fani zagłuszali Jona. Richie dawał wycisk gitarze, a Dave’owi “paliły” się klawisze pod palcami. Zwolnienie, zmiana świateł, ekranu… cicho i spokojnie Jon nuci…”we’ve got to hold on ready or not, you live for the fight when it’s all that you’ve got…………….” Znów rozbrzmiewają grrrromkie brawa….. cisza…. Jon uśmiecha się tajemniczo w kierunku zespołu, żeby zaraz zacząć o oktawę wyżej – oczywiście wraz z tłumem – i dokończyć ostatni refren. Po nim jak zwykle wymiana “oooo” Jon – fani.. Coś niesamowitego!!!!!
To jeszcze nie koniec używania talk-boxu…, ponieważ zaraz rozlegnie się…. Ła-Ła i kilka szybkich uderzeń Tico w perkusję + ciężka gitara………….. tłum skacze, klaszcze, krzyczy!!!!!!
Zaczynamy śpiewać wraz z Jonem – “I used to be kind of guy…”
Podczas utworu na środkowym telebimie lecą urywki teledysku. Znów wielkie oklaski – wielkie solo Richiego, dzika gra Dave’a!!!! Jona nosi po scenie, od lewej do prawej i z powrotem…… Światła szaleją! Ani chwili przerwy. Po prostu szał!!!!!!!!!! Pada ostatnie “everyday!!”. Wielkie, wielkie brawaaaaaa. Ale to jeszcze nic! Teraz utwór, który bardzo chcialam usłyszeć… I TAK to ON!. Oczywiście w wersji “elektrycznej”!… i znów tłum wtóruje wokalistom: “Ooh, she’s a little runaway daddy’s girl learned fast, all those things he couldn’t say ooh, she’s a little runaway…” Wersja niesamowita, z przedłużonym ostatnim refrenem. Akurat tak, żebyśmy wszyscy zdarli gradła!( 🙂 ). Ale to dopiero początek koncertu!!!.
Inne światła… Jon bierze do ręki grzechotki, Dave i Hugh zaczynają grać. Yeaaaaaahhh….. “…mother, mother, tell your children, that their time has just begun…..” Na scenie trochę ciemniej, jakby chwilka odpoczyku….. albo zapowiedź czegoś… niesamowitego…. Koniec drugiego refrenu… zwolnienie…. Światła przygaszone… Ludzie!!!!
Takiej wersji KTF jeszcze chyba nie było…. Instrumenty cicho…. cichutko…, ledwo słyszalne….. Na “przód” dane Jonowe grzechotki…. i on… wydający coś ala indiańskie odgłosy. Indiańskie czasem… jakby pochodzące z dżungli…. plemienne…. Klimat jest niesamowity. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam……… Ten indiański fragment przy przygaszonych światłach trwał dobre kilka minut… zanim spokojnie acz niespodziewanie i powoli przerodził się w słowa należące już do utworu, wypowiadane jednak cichym tajemniczym, spokojnym głosem….” walking in the footsteps of society’s lies….” Podczas upływu słów siła i ton głosu narastały, słowa stawały się coraz bardziej żyć własnym życiem… narastała moc, żeby w przyrefrenowym “FAITH” eksplodować wraz ze światłami na scenie i nami – 32 tysięcznym tłumem!!!!!!!!!!!!!!! Coś niesamowitego… Utwór do końca zagrany z parą, czadem, mocą…… To było wielkie!!!!!!!!
Teraz zwolnienie, zmiana gitar… Jon także bierze gitarę – akustuka. Zaczyna się przygrywka. Obydwoje z Richim wolnym, rytmicznym krokiem podchodzą do mikrofonów… Zaczyna się kowbojski utwór…… W momencie, gdy już powinien być tekst, zespół milczy (tak jak było na OWN Tour 2001- publika śpiewała 1 zwrotkę i refren).
Ja zaczęłam… ale inni chyba nie wiedzieli o co chodzi, więc Jon zapytał, czy znamy ten kawałek… no i się zaczęło!!!!!!! W tym momencie cały stadion śpiewał… “It’s all the same, only the names will change
Everyday it seems we’re wasting away…..” Refren oczywiście z podziałem na dwa głosy!!!! Druga połowa utworu należała do zespołu. Podczas braw dało się słyszeć ciężki bas oraz charakterystyczne ruchy Jona….. Rozpoczęło sie “In These Arms…” Ludzie!!!!!!!!!!! To czyste szaleństwo. Moja kondycja mnie zadziwia!!!!! Fani szaleją!! Jon robi miny i uśmiecha się do grupki dziewczyn. Te zaczynają piszczeć… ała… aż uszy bolą!!!!!!!! Kolejny utwór, który na koncertach jest grany o wiele ciężej niż na płycie…….. Co za moc!!!!!!!
Znów światła przygasają….. Następują równocześnie: dwa potężne uderzenia
w perkusję i dwa Richowe ła-ła na talk-boxie i zaraz za nimi klawisze…… TAAK Z gardzieli fanów daje się słyszeć okrzyk YEEEEEEEEAAAAAAA…. Na ekranie teledysk oraz ujęcia każdego członka zespołu……. Tłum zaczyna wraz z Jonem….”… This ain’t a song for the broken hearted no silent prayer for faith departed….” Czad i moc… Ciężko, ciężko i rockowoooooo. Podczas refrenu następuje eksplozja emocji, szału. Tego nie da się opisać, co tam się działo….!!!!!!!!! Oświetlenie sceny, światła skierowane na publiczność, efekty świetlne!!!!!!! Na dworzu jest już ciemno, więc efekty wyglądają teraz jeszcze bardziej niesamowicie!!!!!!!!!! Pod koniec utworu moje gardło jest już mocno zszarpane, a to dopiero połowa koncertu!!!!!!!!!!! Co teraz, co teraz….??????
Kolejny utwór, gdzie wersja koncertowa jest o wiele lepsza, niż wersja na płycie… A mowa jest oczywiście o…. “Someday i’ll be saturday night”. Wersja żywa, skoczna, ciężka. Tłum skacze, klaszcze do rytmu…. Ja staram się wydobyć z siebie głos!!!! Baaardzo przedłużony ostatni refren i zaśpiewany bardzo wolno i ciężko…. Tego się nie da opisać! Znów gromkie brawa, które znów nie trwają długo, a raczej przechodzą w okrzyk radości!!! Ponieważ ponownie zaczynamy wtórować zespołowi….” Hey, man, it’s been a while do you remember me? when I hit the streets I was 17….” Ludzie! Szał! Szok! Total! Stadion skanduje, bije bravoooooooooo!!!!!!!!
Zmiana gitar…. Jon spokojnie stoi przy mikrofonie. Czyżby coś spokojnego??? Po chwili wiem, że dadzą nam odpocząć po koncercie……… Znów stadion wtóruje Jonowi…. “Should I? Could I? Have said the wrong things right a thousand times…..” I znów ciężej niż na płycie!!!!!!! No i wszyscy razem!!!!!!” aaaaaaaaaaaaaaaa “I should have drove all night,
I would have run all the lights I was misunderstood……….” Zespół daje z siebie wszystko… Ja też! Oglądam się do tyłu…. cały stadion macha!!!!! Coś niesamowitego! Znów rozlegają się krzyki i oklaski, gdy Richie zaczyna swoją partię gitarową…… Jest genialnie!!!!
Jon przy mikrofonie… Chwila ciszy……… Zapowiedż przejęcia głównego wokalu przez Richiego…….. Scena przyciemniona, klimacik, nastrój… Oświetlenie spokojne. Stadion rozbłysnął zimnymi ogniami i zapalniczkami. Tysiące światełek na czarnym tle………. To “I’ll be there for you”!! Podczs refrenu wtóruje mu Dave. Szczerze mówiąc wychodzi im to niesamowicie. Aha oczywiście nie śpiewają sami. Towarzyszy im chór….. mieszany….. złożony z 32 tysięcy fanów!! Tak, coś wspaniałego. Wielkie, wielkie brawa im się należą!!!!!!!!!!!!!
Wchodzi Jon. Ma na sobie akustyka. Zaczyna się przygrywka. Łaaaaa. Znów okrzyk radości wyrwał się z tysiąca gardeł.

Okrzyk oraz śpiew “I wake up in the morning and I raise my weary head I got an old coat for a pillow and the earth was last night’s bed………” Eskalacja świateł i krzyku publiczności podczas refrenu….. na telebimie znów urywki teledysku i członkowie zespołu… Tak, to dobry utwór na koncerty!!!!!!!!!!! Co teraz, co teraz?
Rany!!!!!!!!! Własnym uszom nie wierzę!!!!!!!!!!! Richie znów zaczyna ciężko i wolno………. Ciężkie, rytmiczne riffy i wyciszenie z klawiszami……. Światła przygaszone… reflektory na publiczność…….. Oniemiałam z wrażenia…. utwór, którego wcześniej nie grali…… I zaczynamy znów wraz z Jonem… “..hello! is there anybody out there? I przyspieszamy wraz z upływem tekstu……. żeby wybuchnąć przy “HOOK ME UP!!!!!!” Światła, wybuch dźwięku! Coś genialnego! Tłum szaleje! Zespół daje z siebie wszystko! Na telebimie teledysk!!!!!!!!! Jest niesamowity!!!!!!! Ale czad!!!! Szaleństwo!!
Po raz drugi…”haloo..is there…” i Richie szaleje z gitarą, publiczność wrze!!!!!!!!!!! Flaga w górze!!!!!!
Teraz panie i panowie….. trochę weselej, bardziej skocznie i zabawowo….!! Wszyscy skaczą. Zwrotka należy do Jona, ale refren… cały stadion!!!!… “you were born to be my baby and baby, I was made to be your man we got something to believe in even if we don’t know where we stand……….” …….. Znów posyła uśmiech grupce dziewczyn, które reagują na to iście dziewczęco………..
Teraz bardziej beatowy rytm…., gitara Richa…… i skaczemy i klaszczemy!!!!!!! “..he he hej………je je je…….” klawisze……. “Seven days of saturday is all that I need got no use for Sunday ’cause I don’t rest in peace……..”… Uwilbiam ten kawałek! Skaczemy, szał, a zaraz….. kolejny atak nieposkromionej energii z “Raise Your Hands”….. Cały stadiom unosi ręce, coś nie do opisania. Nie ma osoby, która by nie podniosła rąk, nawet trybuny się bawią!!!!!!!!!!!!! Zbliżała się, aż nadeszła chwilka spokoju, powagi. Przygaszone swiatła, tyte tylko żeby było cokolwiek widać. Opuszczamy flagę – teraz nie wypada……. Początek – akustycznie. Czarna scena. Telebim – zdjęcia……. Na poprzecznych światłach – na czerownym tle czarne napisy… nazwiska, miejsce……… Stadion rozbłysł tysiącami światełek. Nad Jonem oraz po prawej i lewej stronie sceny zielone światło ala Pink Floyd, puszczone w dal……… roszczepione………….. Wszyscy śpiewamy, składając hołd………… “One for love, one for truth, one for me, one for you, where we once were divided, now we stand united, we stand as one… undivided……. Jon przeciąga i ostra gitara……oświetlanie niezmienne. Nikt nie skacze, tylko ręcę są w górze……… wszyscy wtórują……. Moc, czad, energia!!!!!!!!!!. Moc, magia i powaga!!! Cały czas mam gęsią skórkę…… Potem znów powrót do akustyka, ciemna scena, czerwone i zielone swiatła leniwie pływające w powietrzu….. Aż coś w gardle ściska….. .Czegoś tak wspaniałego, patetycznego chyba nikt się nie spodziewał. Ostatnie zwolnienie jeszcze wolniejsze i bardziej patetyczne niż na płycie………… wolniej, wolniej, spokojniej, aż do całkowitego wyciszenia….. Ludzie!!! Takich braw w życiu nie słyszałam!!!!!!!!!!!!!! Gdybyśmy siedzieli, byłyby owacje na stojąco!!!
Zespół schodzi!! Wiadomo jednak, że będa bisy. Wszyscy krzyczą, gwiżdżą, klaszczą!! Nie dali na siebie długo czekać. Powstaje pytanie co zagrają….. Jon ma gitarę. Rany!!!!!!! To nie może być prawdą!!! Grają “Heroes” Bowiego!!!!!! Jaki czad!!! Bardzo dobrze im to wyszło!!! Dostali należyte brawa!!!!!!!!!

No i zaczęło się rytmiczne, wesołe granie!! Granatowe tło sceny z punktowymi białymi światełkani…….. Ręcę w górze i rytmicznie 2* ręce w lewo 2* ręcę w prawo!! “Capt crash & the beauty queen from mars…..”
Wykonanie standardowe, super!! Teraz nadszedł czas na zabawę, zabawę, twist-n-shout, twist-n-shout. Cały stadion bawi się na całego!!!!! Zespół zresztą nie gorzej. A CO!!!
Ale to jeszcze nie koniec!!!!!!! Jon gaworzy coś do mikrofonu…… za perkusją pojawia się ekranik…. Z ust Jona padają coraz szybciej wypowiadane słowa, którym towarzyszą naprzemienne wymachy rąk – podczas których Tico z impetem wali w bębny… coraz szybciej i szybciej, Jon zaczyna wręcz krzyczeć i wykrzykuje wreszcie, “is any doctor in a house????” YEAAAAAAAAAAAAH Dave zaczyna męczyć klawisze, chwilkę później dołącza do niego Richie……. Na ekranie za Tico można dostrzeć ciemnowłosą piękność, która w stroju pielęgniarki…… ochoczo wygina się i oplata wokół rury…….. Your love is like beeeeeeeeeed medicine tłum krzyczy wraz z kapelą!!!!!!!!! Szaleństwu nie ma końca!! Już powoli moje siły mnie opuszczają…… ale jeszcze, jeszcze nie koniec. Ludzie obok mnie też są już wykończeni, mamy mokre włosy……… rany, co się dzieje, istny szał!!! Teraz cały zespół zaczyna równo naparzać w swoje instrumenty…..”shout!….”… i publika robi wyrzut rąk w stronę sceny…”shout” i jeszcze raz!!! Zabawa na całego. Jon oczywiście wyciąga…… ile on ma pary………. zespół i stadion szaleją, jest niesamowicie ..”shout”… wszyscy machają rękoma…”shout”….. machamy rękoma i wtórujemy jon: a a a aaaaaa. My: a a a a aaaaaaaaaaa; je je je je – je je je je i znów “shout” i rece w górze “shout” i rytmiczne oklaski i znów wymiana aaaa – aaaa, jejejeje – jejejeje, ludzie “shout”, co za koncert “shout” to niezapomniane przeżycie “shout”…. wszyscy się bawią… “shout”…. zespół daje czadu “..shout”…. flaga cały czas jest w górze …”shout”….. błyskają flesze… “shout..”….i ostatnie uderzenia w perkusję………………
32.000 wydaje z siebie okrzyk radości, zadowolenia, podziękowania, wszystkie dłonie wyciągnięte są do góry!!!!!!!!!!
Zespół zbiera się na brzegu sceny……”shout”….. owacjom nie ma końca……”shout”…..chwytają się za ręce…”shout”… Podnoszą je do góry…….”shout”……..jest jasno od fleszy….”shout”….. i dają piękny głęboki ukłon…”shout….” są bardzo zadowoleni….”shout”……..ten koncert im się udał…”shout”….to było niezapomniane przeżycie….”shout”……..ostatkiem sił krzycze – do zobaczenia w wiedniu!!!! Schodzą………… Na telebimie wyświetlają się napisy iście filmowe: Starring: JBJ i krótki filmik, RS i filmik, Dave i filmik, Tico i filmik….. Ostatnie brawa……. Koniec.
Nie chce stamtąd wychodzić, ale wyganiają…. Wychodzimy ze stadionu… dorwaliśmy jeszcze oryginalną setlistę, i biegiem po coś do picia, minąć stoiska z oryginalnymi koszulkami i…….. są piraci!!!!!!!! Od razu kupuję dwie koszulki i plakat. U kolejnego handlarza kupujemy picie, odchodzimy parę metrów i siadamy na murku…… jeszcze nie wyszliśmy z szoku………. jeszcze jesteśmy na koncercie!!!! Teraz dotrzeć do dworca, przebrać się, zjeść coś i aby do 4.18 – o tej wyjeżdzamy.

Autor: JoviGirl

Agata Matuszewska

bratnia dusza bonjovi.pl aktywna nieprzerwanie od 2003 roku, redaktorka serwisu od 2005 roku; fotograf z zawodu i zamiłowania; sztucznie ruda na głowie, w sercu ruda naturalnie; miłośniczka muzyki, astronautyki, psów i podróży. zagorzała fanka gier komputerowych i wszystkiego co geek kochać może!

Może Ci się również spodobać...